Mijały
dni, mijały miesiące, a sytuacja z ojcem mojego dziecka kompletnie się nie
zmieniała. Nie chciałam już nawet wymawiać jego imienia. W pierwszych dniach po
rozstaniu wciąż miałam nadzieję, że się odezwie. Ja osobiście bałam się zrobić
jakiś krok. Bałam się, że mnie odrzuci. Wciąż powtarzałam sobie, że jeśli mu na
mnie zależy i jeśli mi wybaczy, jeśli w ogóle zechce wysłuchać mojej wersji
wydarzeń, na pewno się odezwie. Niestety, pomyliłam się.
Zbliżał się termin, kiedy na świecie ma się pojawić
nowy maluch, a ja czułam się coraz gorzej. Ponieważ wciąż siedziałam w domu,
postanowiłam zrobić sobie mały spacer do chłopaków. Wiedziałam, że nie zastanę
tam Louis’a, więc spakowałam plecak i spokojnym krokiem wyszłam z domu.
Ponieważ dziś miałam mieć kolejne badania, a nie chciałam być na nich sama,
wymyśliłam, że zaciągnę na nie któregoś z moich przyjaciół.
Stanęłam
przed ich domem i wzięłam głęboki oddech. Przypomniały mi się wszystkie piękne
chwile, wszystkie momenty zamknięte w murach tego budynku i w moim sercu. Zapukałam, ale kiedy nikt mi nie otworzył,
postanowiłam sama się obsłużyć.
Kiedy
weszłam, pożałowała, że zachowałam się tak niekulturalnie. Na kanapie siedział
Liam i John, których przyłapałam na ukradkowych pocałunkach.
Uśmiechnęłam się
do siebie i spróbowałam wycofać się po cichu. Niestety nie udało mi się.
ponieważ podłoga chłopaków skrzypiała, a ja ważyłam swoje, zakochańce wszystko
usłyszeli i odwrócili głowy w moją stronę. Obydwaj się zarumienili, a ja
posłałam im sympatyczny uśmiech.
-
przepraszam. Pukałam, ale nie otwieraliście. – wyszczerzyłam się. weszłam
głębiej, kiedy Liam zaprosił mnie gestem.
- siadaj,
może chcesz coś zjeść? – rzucił brunet, kiedy opadłam na kanapę, obok John’a,
który wciąż miał zaczerwienione policzki
-
myślisz, że skoro wyglądam jak wielki pączuch chcę wciąż coś jeść? – rzuciłam
do przyjaciela, udając pretensję w głowie – ale chętnie bym coś wszamała –
wyszczerzyłam się do niego i wróciłam wzrokiem na chłopaka siedzącego obok
mnie. wciąż przyglądał się mojemu brzuchowi.
-
ślicznie wyglądasz w ciąży – uśmiechnął się do mnie
- a
dziękuję, chociaż ja uważam zupełnie co innego. Jak chcesz, możesz dotknąć –
wyszczerzyłam się do bruneta. Widać było po jego minie, że naprawdę tego
chciał. Z przejęciem ułożył dłoń na moim brzuchu. Kiedy poczuł kopnięcie,
zauważyłam, że jego oczy zaświeciły się.
- wujek!
Chodź zobaczyć jak maleństwo szaleje – zawołałam przyjaciela. Liam wybiegł z
kuchni, trzymając w jednej ręce widelec, a w drugiej kubek. Z przejęciem
podszedł do mnie i przekładając naczynie do drugiej ręki, dotknął mojego
brzucha. To naprawdę urocze jak oni się tym wszystkim zachwycali, jak się
cieszyli. Wiedziałam, że moje dziecko jeśli nie ojca, to wujków i ciotki będzie
miało najlepszych na świecie.
Po
trzecim talerzu kanapek, stwierdziłam, że już na pewno się najadłam. W końcu do
domu wrócili wszyscy jego mieszkańcy i wtedy dopiero spytałam o to, kto miałby
ochotę pójść ze mną na badania. Zgłosili się oczywiście wszyscy. Zabraliśmy się
wiec wielkim samochodem Liam’a, który już wcale nie był taki wielki. Przecież
ja i mój brzuch zajmowaliśmy połowę miejsca.
To czego
dowiedziałam się od lekarza, całkowicie mnie załamało.
- ale
panie doktorze! Przez całą ciąże wszystko było okej.. jak to możliwe, że nagle
jest zagrożona? – rzuciłam wściekłym tonem. Miałam ochotę rzucić się z
paznokciami na tego zarozumiałego mężczyznę. Całe szczęście Zayn siedział obok
i trzymał mnie za rękę.
- ja
rozumiem państwa zdenerwowanie. Proszę być jednak dobrej myśli. To są jedynie
podejrzenia. Państwa dziecku na pewno nic poważnego nie grozi. – słysząc te
słowa, poczułam jak w środku eksploduję. Co za niepoważny gość! Najpierw mnie
straszy, a teraz nagle „nic nie grozi”. Przez te emocje, nie zarejestrowałam
wszystkich słów lekarza. Dopiero kiedy odezwał się mulat, uświadomiłam sobie co
zostało powiedziane.
- ja
jestem przyjacielem. – rzucił, patrząc na lekarza. Ten zlustrował go jedynie
wzrokiem i wzruszył ramionami.
- państwa
stan cywilny naprawdę mnie nie interesuję.
- to nie
moje dziecko, lepiej? – stwierdził Zayn, a ja wyczułam w jego głosie jak
zaczyna się denerwować. W końcu „otrzeźwiałam” i ścisnęłam rękę mulata.
Zrozumiał o co mi chodzi i dziękując wątpliwie miłemu lekarzowi, wyszliśmy z
gabinetu.
To
prawda, że przez ostatnie dni nie cieszyłam się zbyt dobrym samopoczuciem, ale
nie sądziłam, że to może oznaczać zagrożoną ciążę. No do cholery! Co jeszcze?!
Najpierw utrata Louis’a, a teraz to? Ja tego wszystkiego nie przeżyję..
Złapałam się
za głowę i opadłam bezwiednie, widząc przed oczami jedynie ciemność.
***
~ Zayn ~
Przeraziłem
się, widząc jak Ana opada bezwiednie na podłogę. Szybko ją podniosłem i
usadziłem na krześle.
- An! –
krzyczałem, poklepując ją po policzkach. bez żadnego odzewu. Chłopaki, Jo i
Zoey podbiegli chwilę potem, byli tak samo przerażeni co ja. – zawołajcie
lekarza!
Jedynym
trzeźwo myślącym w tej sytuacji był John, który od razu wykonał moje polecenie.
Po paru minutach, które były dla mnie jak wieczność, przybył lekarz i
pielęgniarka. Zabrali gdzieś Anę, a nam nie pozwolili nawet pójść za sobą.
- kurwa,
co się stało? – rzucił Harry
- nie wiem,
zemdlała.. nawet nie zauważyłem kiedy..- stwierdziłem, chodząc w tą i z
powrotem.
- a co w
ogóle powiedział wam lekarz? – spytał Liam. Wtedy właśnie uświadomiłem sobie co
się mogło stać. Od paru dni Ana wyglądała na bardzo zmęczoną. Nie czuła się najlepiej,
a jak się okazało wszystko przez to, że ciąża jest zagrożona.
- Zayn? –
usłyszałem cichy głos Jo
- ciąża
jest zagrożona.. – rzuciłem na jednym wydechu. Wszyscy oniemieli. Jakby
zabrakło im powietrza. Dziewczyny zakryły usta dłońmi, a chłopaki zrobili
wielkie oczy.
Po paru
godzinach, w końcu udało mi się złapać jakiegoś lekarza, który wiedziałby coś
więcej. Wypytałem go o wszystko i to czego się dowiedziałem sprawiło, że przez
chwilę straciłem oddech. Okazało się bowiem, że Anie odeszły wody, trochę za
wcześnie ale podobno to nie jest najgorsze. Najgorsze jest bowiem to, że jeżeli
poród przebiegnie dobrze, ona może tego nie przeżyć.
Walnąłem
z całej siły w kremową ścianę z dykty. Oparłem się czołem i odetchnąłem ciężko.
Dlaczego ona wciąż musi cierpieć? Dlaczego wciąż coś staje jej na drodze do
szczęścia?!
Nie
wytrzymałem i zabrawszy kluczyki od samochodu, zdezorientowanemu Liam’owi,
wybiegłem ze szpitala. Nie zważałem nawet na nawoływania zdziwionych
przyjaciół. Wiedziałem dobrze co muszę teraz zrobić. Dosyć tego wszystkiego!
Nie mogę pozwolić, by to wszystko się tak skończyło.
Wysiadłem
pod ogromnym, białym domem i zatrzaskując drzwi od samochodu, pewnym krokiem
ruszyłem w stronę drzwi. Bez żadnych ceregieli, zacząłem się dobijać.
- co
jest? – otworzył mi zszokowany Louis
- pakuj
dupsko w troki! Jedziesz ze mną! – krzyknąłem, łapiąc go za rękę i wyciągając z
domu
- możesz
mi łaskawie powiedzieć o co chodzi? – spytał rozdrażnionym głosem, kiedy
starałem się wepchnąć go do samochodu. Kiedy zasiadłem na swoim miejscu,
oparłem dłonie o kierownicę i odetchnąłem. Musiałem się uspokoić, by wytłumaczyć wszystko temu
tępakowi.
- to jest
twoja jedyna szansa Tomlinson! Nie możesz pozwolić jej odejść! Dobrze wiem, że
kochasz ją jak nikogo innego! – krzyczałem, po opowiedzeniu mu całej historii.
Siedział bez ruchy i wpatrywał się we mnie tępym wzrokiem.
- jedź
kurwa! – usłyszałem jego stanowcze słowa. Ucieszyłem się w duchu, że nie
dyskutował, że zareagował tak jak właściwie powinien.
Kiedy
wbiegliśmy do szpitala, minęliśmy zszokowanych przyjaciół i od razu
skierowaliśmy się do gabinetu lekarza, który mógł nam pomóc. Stwierdziłem, że
to Louis sam powinien teraz działać.
~ Louis ~
Udało mi
się dowiedzieć, gdzie obecnie znajduję się Ana. Wbiegłem do Sali, a tam okazało
się, że już zaczęła rodzić. Nie zważając na pielęgniarki, podbiegłem do jej
łóżka i chwyciłem za jej zimną, małą dłoń. Wciąż była nieprzytomna. Czułem jak
moje serce wali z taką mocą, że mogłoby zaraz wyskoczyć mi z piersi. Tak
cholernie się o nią bałem. O nią i o nasze maleństwo.
Po
dowiedzeniu się, że to ja jestem ojcem, lekarz pozwolił mi zostać z Aną. Nie mogłem
puścić jej ręki. Ściskałem ją z nadzieją, że zaraz się przebudzi i obdarzy mnie
swoim cudownym uśmiechem. Niestety tak się nie stało. Poród zaczął się już na
dobre, a ja nie wiedziałem gdzie podziać oczy. Nie miałem pojęcia co robić. Tak
bardzo chciałem pomóc, a byłem tak cholernie bezradny!
- Ana,
kochanie.. walcz, proszę.. przepraszam, że cię zawiodłem. Przepraszam cię za
wszystko..- zacząłem do niej mówić, nie mogłem wytrzymać swojej niemocy – nie
zostawiaj mnie, nie zostawiaj nas. Kocham cię! Kocham najmocniej na świecie.
nigdy nie przestałem i nie przestanę. Wiem, że nawaliłem.. wiem.. – poczułem
jak po moich policzkach spływają łzy, jednak ja usilnie starałem się nie
rozpłakać. – jeśli mnie słyszysz.. proszę, nie poddawaj się..
Nagle
poczułem jak małe palce dziewczyny zaciskają się delikatnie na mojej dłoni.
Spojrzałem na jej twarz. miała lekko uchylone powieki.
- Loui..
– wyszeptała, a ja poczułem jakby coś ściskało moje serce. Nachyliłem się nad
jej ręką i ucałowałem jej zewnętrzną stronę. – przepraszam.. - z jej ust wydobywały się pojedyncze słowa,
wypowiadane z ogromnym trudem – przepraszam za wszystko.. cieszę się, że tu jesteś.
cieszę się, że w ostatnich minutach mojego życia, mam możliwość ujrzeć
najważniejszą osobę.. – przełknęła ślinę, starając się usilnie mówić dalej –
osobę w moim życiu.. Louis, kocham cię.. kocham tak bardzo mocno.. – kiedy to
wyszeptała, z jej pięknych oczu popłynęły łzy. Nie mogłem tego wytrzymać.
Ścisnąłem jej dłoń i ucałowałem w czoło. Nagle usłyszałem jej krzyk. Widziałem
jak bardzo cierpiała, próbując urodzić nasze dziecko. Widziałem jak powoli
żegna się z tym światem. Odchodziła na moich oczach, a ja nie mogłem nic
zrobić! Kompletnie nic!
- Lou.. – wyszeptała, kiedy opanowała ból.. –
obiecaj mi coś..
-
wszystko kochanie. – rzekłem, nachylając się nad jej twarzą.
-
zaopiekuj się dzieckiem. Kochaj je. Kiedy mnie zabraknie..
- nie mów
tak! - przerwałem jej – razem je
wychowamy, nie ma innej możliwości. – mówiłem płaczliwym już, głosem.
- Louis..
obiecaj mi. – ścisnęła delikatnie moją dłoń.
-
obiecuję..
- kocham
cię. Byłeś dla mnie wszystkim.. teraz mogę odejść w spokoju. – wyszeptała i
odwracając głowę, zamknęła oczy. Usłyszałem ciągły sygnał aparatury, do której
była podłączona. Zostałem siłą wyprowadzony z Sali.
- nie
macie prawa! Wpuśćcie mnie tam! – krzyczałem, szarpiąc się z lekarzem.
Niestety, moje próby powrotu do Any spełzły na niczym. Kiedy pojawiłem się na
holu, moim przyjaciele od razu mnie otoczyli. Wypytywali mnie o wszystko, a ja
nie miałem nawet siły, by odpowiadać. Uderzyłem z całej siły w pobliską ścianę
i krzyknąłem.
- KURWA
MAĆ!
-
Tomlinson, mów co się stało! – Zayn szarpnął mnie za ramię
- tak
bardzo spierdoliłem! Tak cholernie bardzo! – krzyczałem, czując napływające do
moich oczu łzy – ona umiera..
- co?! –
wszyscy krzyknęli, jak gdyby jednym głosem. Nie zarejestrowałem co się później
działo, co mówili. W głowie miałem ostatnie miesiące, moje cholernie
szczeniackie zachowanie. przecież ja ją tracę.. nie zdążyłem nawet udowodnić
jej jak bardzo żałuję i jak mocno ją kocham.
Nagle
usłyszałem swoje nazwisko. Kiedy podniosłem głowę, pielęgniarka w starszym
wieku stała przede mną, trzymając na rękach małą istotkę.
- bardzo
panu gratuluję, to chłopiec. – uśmiechnęła się sympatycznie i wręczyła mi
dziecko, owinięte w biały materiał.
Kiedy
wziąłem go na ręce i przeszył mnie wzrokiem, poczułem ciarki przechodzące przez
całe moje ciało. Miał ogromne, brązowe oczy i śliczną twarz. był niesamowity.
Nie miałem pojęcia, że trzymając na rękach swojego syna, będę tak cholernie
dumny. Delikatnie pogłaskałem jego łysą główkę i uśmiechnąłem się.
- panie
Tomlinson. – z zachwytów wyrwał mnie głos lekarza. Spojrzałem na niego, ale
jego wyraz twarzy był przerażający. Tylko nie to..
- przykro
mi. – wyszeptał – robiliśmy wszystko.
Poczułem
jak powoli osuwam się na pobliskie krzesło. Wciąż trzymałem mojego synka,
jednak teraz zbliżyłem go do siebie jeszcze bardziej. Spojrzałem na jego
twarzyczkę. Był tak podobny do Any..
- ona nie
mogła odejść.. nie mogła nas zostawić.. nie.. – szeptałem, nie odrywając wzroku
od mojego dziecka.