niedziela, 23 marca 2014

74. „You took my breath but I survived. I don't know how but I don't even care.”

Mijały dni, mijały miesiące, a sytuacja z ojcem mojego dziecka kompletnie się nie zmieniała. Nie chciałam już nawet wymawiać jego imienia. W pierwszych dniach po rozstaniu wciąż miałam nadzieję, że się odezwie. Ja osobiście bałam się zrobić jakiś krok. Bałam się, że mnie odrzuci. Wciąż powtarzałam sobie, że jeśli mu na mnie zależy i jeśli mi wybaczy, jeśli w ogóle zechce wysłuchać mojej wersji wydarzeń, na pewno się odezwie. Niestety, pomyliłam się.


 Zbliżał się termin, kiedy na świecie ma się pojawić nowy maluch, a ja czułam się coraz gorzej. Ponieważ wciąż siedziałam w domu, postanowiłam zrobić sobie mały spacer do chłopaków. Wiedziałam, że nie zastanę tam Louis’a, więc spakowałam plecak i spokojnym krokiem wyszłam z domu. Ponieważ dziś miałam mieć kolejne badania, a nie chciałam być na nich sama, wymyśliłam, że zaciągnę na nie któregoś z moich przyjaciół.  

Stanęłam przed ich domem i wzięłam głęboki oddech. Przypomniały mi się wszystkie piękne chwile, wszystkie momenty zamknięte w murach tego budynku i w moim sercu.  Zapukałam, ale kiedy nikt mi nie otworzył, postanowiłam sama się obsłużyć.

Kiedy weszłam, pożałowała, że zachowałam się tak niekulturalnie. Na kanapie siedział Liam i John, których przyłapałam na ukradkowych pocałunkach. 

Uśmiechnęłam się do siebie i spróbowałam wycofać się po cichu. Niestety nie udało mi się. ponieważ podłoga chłopaków skrzypiała, a ja ważyłam swoje, zakochańce wszystko usłyszeli i odwrócili głowy w moją stronę. Obydwaj się zarumienili, a ja posłałam im sympatyczny uśmiech.

- przepraszam. Pukałam, ale nie otwieraliście. – wyszczerzyłam się. weszłam głębiej, kiedy Liam zaprosił mnie gestem.
- siadaj, może chcesz coś zjeść? – rzucił brunet, kiedy opadłam na kanapę, obok John’a, który wciąż miał zaczerwienione policzki
- myślisz, że skoro wyglądam jak wielki pączuch chcę wciąż coś jeść? – rzuciłam do przyjaciela, udając pretensję w głowie – ale chętnie bym coś wszamała – wyszczerzyłam się do niego i wróciłam wzrokiem na chłopaka siedzącego obok mnie. wciąż przyglądał się mojemu brzuchowi.

- ślicznie wyglądasz w ciąży – uśmiechnął się do mnie
- a dziękuję, chociaż ja uważam zupełnie co innego. Jak chcesz, możesz dotknąć – wyszczerzyłam się do bruneta. Widać było po jego minie, że naprawdę tego chciał. Z przejęciem ułożył dłoń na moim brzuchu. Kiedy poczuł kopnięcie, zauważyłam, że jego oczy zaświeciły się.

- wujek! Chodź zobaczyć jak maleństwo szaleje – zawołałam przyjaciela. Liam wybiegł z kuchni, trzymając w jednej ręce widelec, a w drugiej kubek. Z przejęciem podszedł do mnie i przekładając naczynie do drugiej ręki, dotknął mojego brzucha. To naprawdę urocze jak oni się tym wszystkim zachwycali, jak się cieszyli. Wiedziałam, że moje dziecko jeśli nie ojca, to wujków i ciotki będzie miało najlepszych na świecie.

Po trzecim talerzu kanapek, stwierdziłam, że już na pewno się najadłam. W końcu do domu wrócili wszyscy jego mieszkańcy i wtedy dopiero spytałam o to, kto miałby ochotę pójść ze mną na badania. Zgłosili się oczywiście wszyscy. Zabraliśmy się wiec wielkim samochodem Liam’a, który już wcale nie był taki wielki. Przecież ja i mój brzuch zajmowaliśmy połowę miejsca.


To czego dowiedziałam się od lekarza, całkowicie mnie załamało.

- ale panie doktorze! Przez całą ciąże wszystko było okej.. jak to możliwe, że nagle jest zagrożona? – rzuciłam wściekłym tonem. Miałam ochotę rzucić się z paznokciami na tego zarozumiałego mężczyznę. Całe szczęście Zayn siedział obok i trzymał mnie za rękę.
- ja rozumiem państwa zdenerwowanie. Proszę być jednak dobrej myśli. To są jedynie podejrzenia. Państwa dziecku na pewno nic poważnego nie grozi. – słysząc te słowa, poczułam jak w środku eksploduję. Co za niepoważny gość! Najpierw mnie straszy, a teraz nagle „nic nie grozi”. Przez te emocje, nie zarejestrowałam wszystkich słów lekarza. Dopiero kiedy odezwał się mulat, uświadomiłam sobie co zostało powiedziane.

- ja jestem przyjacielem. – rzucił, patrząc na lekarza. Ten zlustrował go jedynie wzrokiem i wzruszył ramionami.
- państwa stan cywilny naprawdę mnie nie interesuję.
- to nie moje dziecko, lepiej? – stwierdził Zayn, a ja wyczułam w jego głosie jak zaczyna się denerwować. W końcu „otrzeźwiałam” i ścisnęłam rękę mulata. Zrozumiał o co mi chodzi i dziękując wątpliwie miłemu lekarzowi, wyszliśmy z gabinetu.

To prawda, że przez ostatnie dni nie cieszyłam się zbyt dobrym samopoczuciem, ale nie sądziłam, że to może oznaczać zagrożoną ciążę. No do cholery! Co jeszcze?! Najpierw utrata Louis’a, a teraz to? Ja tego wszystkiego nie przeżyję..

Złapałam się za głowę i opadłam bezwiednie, widząc przed oczami jedynie ciemność.


***



~ Zayn ~

Przeraziłem się, widząc jak Ana opada bezwiednie na podłogę. Szybko ją podniosłem i usadziłem na krześle.

- An! – krzyczałem, poklepując ją po policzkach. bez żadnego odzewu. Chłopaki, Jo i Zoey podbiegli chwilę potem, byli tak samo przerażeni co ja. – zawołajcie lekarza!
Jedynym trzeźwo myślącym w tej sytuacji był John, który od razu wykonał moje polecenie. Po paru minutach, które były dla mnie jak wieczność, przybył lekarz i pielęgniarka. Zabrali gdzieś Anę, a nam nie pozwolili nawet pójść za sobą.

- kurwa, co się stało? – rzucił Harry
- nie wiem, zemdlała.. nawet nie zauważyłem kiedy..- stwierdziłem, chodząc w tą i z powrotem.
- a co w ogóle powiedział wam lekarz? – spytał Liam. Wtedy właśnie uświadomiłem sobie co się mogło stać. Od paru dni Ana wyglądała na bardzo zmęczoną. Nie czuła się najlepiej, a jak się okazało wszystko przez to, że ciąża jest zagrożona.

- Zayn? – usłyszałem cichy głos Jo
- ciąża jest zagrożona.. – rzuciłem na jednym wydechu. Wszyscy oniemieli. Jakby zabrakło im powietrza. Dziewczyny zakryły usta dłońmi, a chłopaki zrobili wielkie oczy.


Po paru godzinach, w końcu udało mi się złapać jakiegoś lekarza, który wiedziałby coś więcej. Wypytałem go o wszystko i to czego się dowiedziałem sprawiło, że przez chwilę straciłem oddech. Okazało się bowiem, że Anie odeszły wody, trochę za wcześnie ale podobno to nie jest najgorsze. Najgorsze jest bowiem to, że jeżeli poród przebiegnie dobrze, ona może tego nie przeżyć.

Walnąłem z całej siły w kremową ścianę z dykty. Oparłem się czołem i odetchnąłem ciężko. Dlaczego ona wciąż musi cierpieć? Dlaczego wciąż coś staje jej na drodze do szczęścia?!

Nie wytrzymałem i zabrawszy kluczyki od samochodu, zdezorientowanemu Liam’owi, wybiegłem ze szpitala. Nie zważałem nawet na nawoływania zdziwionych przyjaciół. Wiedziałem dobrze co muszę teraz zrobić. Dosyć tego wszystkiego! Nie mogę pozwolić, by to wszystko się tak skończyło.

Wysiadłem pod ogromnym, białym domem i zatrzaskując drzwi od samochodu, pewnym krokiem ruszyłem w stronę drzwi. Bez żadnych ceregieli, zacząłem się dobijać.

- co jest? – otworzył mi zszokowany Louis
- pakuj dupsko w troki! Jedziesz ze mną! – krzyknąłem, łapiąc go za rękę i wyciągając z domu
- możesz mi łaskawie powiedzieć o co chodzi? – spytał rozdrażnionym głosem, kiedy starałem się wepchnąć go do samochodu. Kiedy zasiadłem na swoim miejscu, oparłem dłonie o kierownicę i odetchnąłem. Musiałem się  uspokoić, by wytłumaczyć wszystko temu tępakowi.

- to jest twoja jedyna szansa Tomlinson! Nie możesz pozwolić jej odejść! Dobrze wiem, że kochasz ją jak nikogo innego! – krzyczałem, po opowiedzeniu mu całej historii. Siedział bez ruchy i wpatrywał się we mnie tępym wzrokiem.
- jedź kurwa! – usłyszałem jego stanowcze słowa. Ucieszyłem się w duchu, że nie dyskutował, że zareagował tak jak właściwie powinien.

Kiedy wbiegliśmy do szpitala, minęliśmy zszokowanych przyjaciół i od razu skierowaliśmy się do gabinetu lekarza, który mógł nam pomóc. Stwierdziłem, że to Louis sam powinien teraz działać.


~ Louis ~

Udało mi się dowiedzieć, gdzie obecnie znajduję się Ana. Wbiegłem do Sali, a tam okazało się, że już zaczęła rodzić. Nie zważając na pielęgniarki, podbiegłem do jej łóżka i chwyciłem za jej zimną, małą dłoń. Wciąż była nieprzytomna. Czułem jak moje serce wali z taką mocą, że mogłoby zaraz wyskoczyć mi z piersi. Tak cholernie się o nią bałem. O nią i o nasze maleństwo. 


Po dowiedzeniu się, że to ja jestem ojcem, lekarz pozwolił mi zostać z Aną. Nie mogłem puścić jej ręki. Ściskałem ją z nadzieją, że zaraz się przebudzi i obdarzy mnie swoim cudownym uśmiechem. Niestety tak się nie stało. Poród zaczął się już na dobre, a ja nie wiedziałem gdzie podziać oczy. Nie miałem pojęcia co robić. Tak bardzo chciałem pomóc, a byłem tak cholernie bezradny!

- Ana, kochanie.. walcz, proszę.. przepraszam, że cię zawiodłem. Przepraszam cię za wszystko..- zacząłem do niej mówić, nie mogłem wytrzymać swojej niemocy – nie zostawiaj mnie, nie zostawiaj nas. Kocham cię! Kocham najmocniej na świecie. nigdy nie przestałem i nie przestanę. Wiem, że nawaliłem.. wiem.. – poczułem jak po moich policzkach spływają łzy, jednak ja usilnie starałem się nie rozpłakać. – jeśli mnie słyszysz.. proszę, nie poddawaj się..
Nagle poczułem jak małe palce dziewczyny zaciskają się delikatnie na mojej dłoni. Spojrzałem na jej twarz. miała lekko uchylone powieki.

- Loui.. – wyszeptała, a ja poczułem jakby coś ściskało moje serce. Nachyliłem się nad jej ręką i ucałowałem jej zewnętrzną stronę. – przepraszam.. -  z jej ust wydobywały się pojedyncze słowa, wypowiadane z ogromnym trudem – przepraszam za wszystko.. cieszę się, że tu jesteś. cieszę się, że w ostatnich minutach mojego życia, mam możliwość ujrzeć najważniejszą osobę.. – przełknęła ślinę, starając się usilnie mówić dalej – osobę w moim życiu.. Louis, kocham cię.. kocham tak bardzo mocno.. – kiedy to wyszeptała, z jej pięknych oczu popłynęły łzy. Nie mogłem tego wytrzymać. Ścisnąłem jej dłoń i ucałowałem w czoło. Nagle usłyszałem jej krzyk. Widziałem jak bardzo cierpiała, próbując urodzić nasze dziecko. Widziałem jak powoli żegna się z tym światem. Odchodziła na moich oczach, a ja nie mogłem nic zrobić! Kompletnie nic!

 - Lou.. – wyszeptała, kiedy opanowała ból.. – obiecaj mi coś..
- wszystko kochanie. – rzekłem, nachylając się nad jej twarzą.
- zaopiekuj się dzieckiem. Kochaj je. Kiedy mnie zabraknie..
- nie mów tak!  - przerwałem jej – razem je wychowamy, nie ma innej możliwości. – mówiłem płaczliwym już, głosem.
- Louis.. obiecaj mi. – ścisnęła delikatnie moją dłoń.
- obiecuję..
- kocham cię. Byłeś dla mnie wszystkim.. teraz mogę odejść w spokoju. – wyszeptała i odwracając głowę, zamknęła oczy. Usłyszałem ciągły sygnał aparatury, do której była podłączona. Zostałem siłą wyprowadzony z Sali.

- nie macie prawa! Wpuśćcie mnie tam! – krzyczałem, szarpiąc się z lekarzem. Niestety, moje próby powrotu do Any spełzły na niczym. Kiedy pojawiłem się na holu, moim przyjaciele od razu mnie otoczyli. Wypytywali mnie o wszystko, a ja nie miałem nawet siły, by odpowiadać. Uderzyłem z całej siły w pobliską ścianę i krzyknąłem.

- KURWA MAĆ!
- Tomlinson, mów co się stało! – Zayn szarpnął mnie za ramię
- tak bardzo spierdoliłem! Tak cholernie bardzo! – krzyczałem, czując napływające do moich oczu łzy – ona umiera..
- co?! – wszyscy krzyknęli, jak gdyby jednym głosem. Nie zarejestrowałem co się później działo, co mówili. W głowie miałem ostatnie miesiące, moje cholernie szczeniackie zachowanie. przecież ja ją tracę.. nie zdążyłem nawet udowodnić jej jak bardzo żałuję i jak mocno ją kocham.

Nagle usłyszałem swoje nazwisko. Kiedy podniosłem głowę, pielęgniarka w starszym wieku stała przede mną, trzymając na rękach małą istotkę.

- bardzo panu gratuluję, to chłopiec. – uśmiechnęła się sympatycznie i wręczyła mi dziecko, owinięte w biały materiał.

Kiedy wziąłem go na ręce i przeszył mnie wzrokiem, poczułem ciarki przechodzące przez całe moje ciało. Miał ogromne, brązowe oczy i śliczną twarz. był niesamowity. Nie miałem pojęcia, że trzymając na rękach swojego syna, będę tak cholernie dumny. Delikatnie pogłaskałem jego łysą główkę i uśmiechnąłem się.

- panie Tomlinson. – z zachwytów wyrwał mnie głos lekarza. Spojrzałem na niego, ale jego wyraz twarzy był przerażający. Tylko nie to..
- przykro mi. – wyszeptał – robiliśmy wszystko.

Poczułem jak powoli osuwam się na pobliskie krzesło. Wciąż trzymałem mojego synka, jednak teraz zbliżyłem go do siebie jeszcze bardziej. Spojrzałem na jego twarzyczkę. Był tak podobny do Any..

- ona nie mogła odejść.. nie mogła nas zostawić.. nie.. – szeptałem, nie odrywając wzroku od mojego dziecka. 


4 komentarze:

  1. Nie, nie, nie!!
    Jak mogłaś? Ona musi żyć, ona ożyje! Ona nie umarła! Będzie dobrze, będą razem i razem wychowają to dziecko! Lekarze się pomylili, z nią wszystko w porządku!

    OdpowiedzUsuń
  2. Znajdę cie i pogryzę!!! Jak mogłaś?! Coś takiego?!! Oszalałaś?! Lepiej dla ciebie żeby to był jakiś zły, koszmarny sen! Nie wiem jak to zrobisz, ale błagam cie niech to będzie sen.
    Kurde tyle tu się dzieje że ja nie wiem co mam pisać. Raz się śmieje, raz mi się płakać chce, później jestem wściekła, a teraz to mam wszystko naraz!
    Nie pamiętam kiedy ostatnio coś aż tak bardzo przeżywałam.
    Dawaj szybko kolejny rozdział! Kocham cię, ale jestem też trochę na ciebie zła :P wiesz za co! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie ryb mi tego :'( co ty robisz.?

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakbyś mnie teraz widziała.
    Płaczę jak głupia :(
    Dlaczego ona musiała umrzeć?!
    Proszę, powiedz mi, że to tylko głupi żart.
    W tym momencie musiała umrzeć.
    Lekarz nie ma prawdy, on tylko żartuje, prawda?
    Pogrążona w bólu czekam na kolejny rozdział.

    Dominika.

    OdpowiedzUsuń