„Dotarła
do parku. Wbiegła do niego i od razu skierowała się do małego jeziorka.
Wcześniej śnieżnobiała suknia, teraz zrobiła się zielona i brudna od trawy i
błota. Podwinęła dół i powoli weszła do okropnie zimnej wody. Z jej oczu płynęły
rzewne łzy. Wstrzymała oddech i rozluźniła mięśnie.
- nic już nie ma
sensu.. - powtórzyła słowa chłopaka, by po chwili zatopić się w lodowatej
wodzie.”
W moich
płucach powoli kończyło się powietrze. Ale nie starałam się ratować. Nie
zależało mi. Po co, skoro i tak już wszystko skończone? Po co skoro nic nie ma sensu, a ja straciłam osobę, którą kochałam prawdziwie i ponad życie?
Nagle
usłyszałam plusk i poczułam jak coś zakleszcza się na moim nadgarstku. Miałam
zamknięte oczy, więc nie widziałam co się dzieje. Postanowiłam jednak poddać
się temu, co ma być.
Poczułam
jak wynurzam się z wody, a pod plecami mam stały ląd. Słyszałam krzyki, rumor,
jakieś dziwne dźwięki. Jednak nie miałam wcale ochoty, by otwierać oczy. Ktoś
ułożył dłonie na mojej klatce piersiowej i zaczął robić masaż serca.
Kaszlnęłam, a z moich ust wypłynęła woda. Krzyki stawały się coraz
wyraźniejsze.
- halo!
Obudź się! otwórz oczy! – męski głos zadźwięczał mi w uszach. Przez chwilę
miałam wrażenie, że to Louis, że zmienił zdanie. Że to wszystko co się zdarzyło
było nieprawdą. Podniosłam powoli powieki. Nieznajomy mężczyzna pochylał się
nade mną i starał się mi pomóc.
- okej!
Obudziła się! – krzyknął w przestrzeń przed sobą, machając ręką. Złapałam się
za głowę. Dopiero teraz poczułam, jak ból rozsadza mi mózg. Ktoś wziął mnie na ręce i położył na czymś miękkim. W
końcu udało mi się otworzyć oczy całkowicie. Okazało się, że zabierają mnie do
karetki. Niedaleko jeziorka zebrała się masa ludzi, za pewne czekających na
dalszą część atrakcji. Mężczyzna, który się nade mną pochylał to najprawdopodobniej
ratownik. Kiedy wsadzono mnie do karetki ostre, jasne światło oślepiło moje
oczy. Automatycznie je zamknęłam.
Po
niedługim czasie znalazłam się w szpitalu. Zrobiono mi mnóstwo badań. W końcu
zostałam na Sali sama, z własnymi myślami. Jednakże nie na długo. Do środka
wszedł wysoki, postawny mężczyzna w białym fartuchu. Uśmiechnął się niemalże
niewidocznie i podszedł do mojego łóżka.
- witam.
Cieszę się, że jest pani przytomna. Mógłbym wiedzieć jak ma pani na imię? –
mówił powolnym, usypiającym głosem.
- Ana
Brooks. – wydukałam, a mężczyzna zapisał sobie moje dane.
- Pani
Ano, kogo mam powiadomić, o pani pobycie tutaj? – spytał ponownie swoim
powolnym, urzędowym tonem. Zastanowiłam się chwilę.
- Lou..
Zayn’a Malika. – poprawiłam się szybko. Lekarz przytaknął głową i poprosił mnie
o numer do mulata. Podziękował za wszystko i ruszył do wyjścia. Nagle poczułam
przeraźliwy ból brzucha.
Boże,
dziecko.. kompletnie o nim zapomniałam!
- panie
doktorze! – krzyknęłam
- tak?
- co z
dzieckiem? – spytałam drżącym głosem, wciąż trzymając dłoń na brzuchu.
- proszę
się nie denerwować. Wszystko jest w porządku. Dziecku nic się nie stało. Ale na
przyszłość, bardzo proszę uważać. – stwierdził i skinąwszy delikatnie głową
opuścił salę.
Opuściłam
głowę na poduszkę i odetchnęłam. Nie wybaczyłabym sobie, gdybym ponownie
straciła dziecko. W dodatku tylko i wyłącznie z mojej głupoty. Poczułam jak
powoli robię się śpiąca. Odwróciłam głowę na bok, wciąż trzymając dłoń na
brzuchu. Nawet nie zauważyłam kiedy odpłynęłam.
~ Zayn ~
Zasiadłem
w ławce z Jo, ale miałem bardzo złe przeczucia. Przeprosiłem ją i wyszedłem z
kościoła, kierując się małym korytarzem do budynku, gdzie mieli się
przygotowywać moi przyjaciele. Po drodze spotkałem Zoey.
- Zo,
gdzie Ana?
- w
pokoju, Patty chciała z nią porozmawiać – odparła spokojnie
- co?! Patt
tu jest?! – zdenerwowałem się, bo wiedziałam, że obecność tej dziewczyny nie
wróży nic dobrego.
- no tak,
ale coś nie tak? – zdziwiła się.
- nie,
nie. – rzuciłem i ruszyłem szybkim krokiem przed siebie. Po drodze spotkałem
Harry’ego. – stary, co jest?
- co za
zdzira… - rzucił cicho, opierając się o
ścianę.
- o co
chodzi?! – przez chwilę nie było z nim kontaktu, jednak kiedy nim potrząsnąłem
opowiedział mi wszystko co się wydarzyło i wszystko co powiedziała Patty. – co
kurwa?! Jak to ślubu nie będzie?! – krzyknąłem – gdzie jest Ana? Gdzie Louis? –
lokowaty wzruszył ramionami. Zagarnąłem go i wbiegliśmy do pokoju, gdzie miała
być Ana. Nie było jej. Sprawdziliśmy po drodze wszystkie inne pomieszczenia,
łazienkę. Ani śladu brunetki. Wybiegliśmy na zewnątrz. Louis stał, oparty o
budynek i wpatrywał się w przestrzeń przed sobą.
-
Tomlinson! – krzyknąłem i podbiegłem do przyjaciela. – gdzie Ana?
- nie
wiem i nie obchodzi mnie to. – stwierdził oschle.
- co się
tutaj kurwa stało. – załamałem się, opuszczając ręce
- nie
chcę o tym nawet myśleć. Wracam do domu. Powiadomcie gości. Cześć. –
rzucił Lou i machnął ręką.
- nigdzie
nie idziesz! – złapałem go za nadgarstek – stary, czy ty nie rozumiesz, że to
wszystko wina Patt?
- ona
wykorzystała Anę – dodał Harry
- jakoś w
to wątpię. Widziałem swoje. Ale to nieważne, już mnie to nie obchodzi. – odpowiedział brunet i
wyrwawszy się z mojego uścisku ruszył przed siebie.
Stałem
jak wryty, wciąż nie mogąc uwierzyć w to co się działo.
- nie
obchodzi cię co się dzieje z Aną?! – krzyknąłem za nim. On jedynie machnął
ręką, nawet się nie odwracając. – idź po chłopaków – zwróciłem się do Styles’a.
Parę
minut później staliśmy w piątkę, a ja tłumaczyłem im co się mniej więcej stało.
Nie chciałem zdradzać wszystkich szczegółów. Uważałem, że to Ana lub Lou
powinni im o tym opowiedzieć.
- Liam,
idźcie pogadać z księdzem i jakoś ogarnijcie gości – zwróciłem się do
przyjaciela i John’a. – my pójdziemy jej poszukać. – stwierdziłem, zwracając
się do reszty
- a co z
dziewczynami? – spytał Niall
- my im
powiemy – rzucił Liam.
Ruszyliśmy
wraz z blondynem i Harry’m na poszukiwania. Byliśmy na wszystkich pobliskich
ulicach, we wszystkich pobliskich knajpach i kawiarniach. Nikt nie widział Any.
Robiło się coraz ciemniej. Opadłem na pobliską ławkę, chowając twarz w
dłoniach. Byłem załamany i bezradny. Kompletnie nie wiedziałem gdzie jej
szukać, a miałem straszne przeczucia.
- a może
park? – rzucił nagle Niall. Spojrzałem na przyjaciela z zachwytem.
-
idziemy! – zarządziłem i chwilę potem wchodziliśmy do pobliskiego parku.
Przeszliśmy wszystkimi alejkami ale ani śladu brunetki. Nagle usłyszałem, że
dzwoni mi telefon. Miałem nadzieję, że to ona. Że zdecydowała się odezwać.
Spojrzałem na ekran. Nieznany numer. Wzruszyłem ramionami i odebrałem.
- dobry
wieczór, czy pan Zayn Malik? – usłyszałem w słuchawce powolny, męski głos
- owszem,
o co chodzi?
- czy zna
pan Anę Brooks? – spytał, a moje serce od razu zaczęło szybciej bić.
- tak,
ale kim pan jest? Co się stało? Gdzie jest Ana?
- jestem
lekarzem prowadzącym. Pani Ana znajduję się u nas na oddziale..
- co?! –
krzyknąłem a moi przyjaciele spojrzeli na mnie pytająco.
-
spokojnie. Wszystko jest w porządku. Chciałem po prostu pana poinformować.
- w
którym szpitalu? – dopytywałem, ruszając przed siebie i nie patrząc na
chłopaków.
- w XX
Hospital.- rzucił urzędowym tonem. Podziękowałem i pożegnałem się. Postanowiłem
wrócić pod kościół i pożyczyć wóz od Liam’a. Po drodze wytłumaczyłem chłopakom
kto dzwonił.
Kiedy w
końcu dotarliśmy, okazało się, że Liam i John świetnie sobie poradzili i pod
budynkiem zostali jedynie oni i dziewczyny.
- i co? –
spytała zaniepokojona Zo
- Li,
muszę pożyczyć twój samochód.
- ale co
się stało?
- Ana
jest w szpitalu! Dawaj kluczyki! – krzyknąłem, coraz bardziej zniecierpliwiony.
-
dlaczego!?
- nie mam
pojęcia! – ponagliłem przyjaciela gestem.
-
jedziemy wszyscy! Właźcie. – stwierdził Payne. Na szczęście jego samochód był
naprawdę pojemny. Przez całą drogę nie mogłem się uspokoić. Mimo, że lekarz
zapewnił mnie, że z Aną wszystko okej, bałem się o nią. Przecież to taka krucha
i delikatna istota. Poza tym była w ciąży. Co jeśli znów straciła dziecko?
Przecież się załamie..
- to moja
wina.. – Zoey powtarzała szeptem przez całą drogę.
-
przestań kochanie. Niczym nie zawiniłaś! – pocieszał ją Niall
- ale
gdybym ich samych nie zostawiła, na pewno nie doszłoby do tylu nieszczęść. A ślub
by się odbył.. – mówiła coraz cichszym, płaczliwym głosem.
Wbiegliśmy
całą grupą do szpitala. Kiedy tylko udało nam się dowiedzieć gdzie dokładnie
znajduję się Ana, od razu podążyliśmy na dane piętro. Po drodze spotkaliśmy
lekarza.
- kim
państwo są? – odezwał się, a ja od razu rozpoznałem jego powolny głos.
- Malik,
dzwoniono do mnie w sprawie Any – rzuciłem. Chwilę potem przy moim boku
znalazła się Jo i złapała mnie za rękę.
- ach,
tak. – burknął i popatrzył na całą naszą grupę. – przykro mi ale na razie mogą
do niej wejść maksymalnie dwie osoby.
- ja
chcę! – rzuciła szybko Zo, wyrywając się z objęcia Niall’a.
- chodźmy
razem. – uśmiechnąłem się. Ucałowałem Jo i chwytając rudowłosą za rękę,
weszliśmy powoli do Sali gdzie znajdowała się Ana.
Brunetka
spała słodko, z lekko uchylonymi wargami i dłonią na brzuchu. Uznałem, że jeśli
śpi tak spokojnie, z dzieckiem musi być wszystko w porządku. Chwyciłem za
krzesło i przystawiając je do łóżka, wskazałem Zo, by usiadła. Stanąłem za nią
i wpatrywałem się w przyjaciółkę. Rudowłosa chwyciła ją za dłoń.
- An, tak
bardzo przepraszam.. to moja wina.. – szeptała. Nie musiałem widzieć jej
twarzy, by wiedzieć, że z jej oczu zaczynają płynąć łzy. Położyłem rękę na jej
ramieniu.
Nie mam
pojęcia ile tam siedzieliśmy, ale przez cały ten czas zastanawiałem się nad
jedną kwestią. Czy zadzwonić do Louis’a? czy powiadomić go o tej całej
sytuacji? Przecież zachował się jak ostatni drań, mówiąc, że Ona już go nie
obchodzi. Nie zasłużył na jakiekolwiek informacje.
Spojrzałem
na śpiącą przyjaciółkę. Miała taką piękną, niewinną twarz. Tak dużo skrywała.
Tyle cierpienia, tyle problemów. Dlaczego te najlepsze osoby muszą mieć
najciężej w życiu? Na dodatek została praktycznie sama, a wielkimi krokami
zbliża się moment, kiedy na świecie pojawi się nowa, mała istota. Jak ona sobie
z tym poradzi?
- nigdy
cię nie opuścimy mała. Możesz na nas liczyć. – szepnąłem, chwytając za jej
dłoń. Poczułem jak ściska ją delikatnie, a jej powieki poruszają się.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam ponownie!
Sama nie wiem co myśleć o tym rozdziale. Mam nadzieję, że Wam przypadnie do gustu. Obiecuję, że w następnych na pewno będzie się dużo działo. Z resztą - znacie mnie :D
ps.: jak Wam się podoba nowy nagłówek?
Kocham Was!
buziaki!
Świetny czekam na kolejny :)
OdpowiedzUsuńNagłówek świetny.
OdpowiedzUsuńJestem taka szczęśliwa, że zaczęłaś nową historię.
Już nie mogę doczekać się, co będzie dalej.
Dominika.
Tak to dobrze wiedzieć, że po taki kiepskim dniu można przeczytać coś tak zajebistego. Od razu życie staje się lepsze :D
OdpowiedzUsuńa teraz do rzeczy.
Ja się wciąż nie mogę pogodzić z tym, że tak to się skończyło! Przepraszam za to co zaraz napiszę, ale Lou to idiota. Rozumiem, że mogło go zaboleć to co zobaczył no, ale cholera jasna nie mógł normalnie porozmawiać z Aną jak człowiek myślący??
Dzięki Bogu, że jej i dziecku nic się nie stało, bo aż trudno mi sobie wyobrazić co by się wtedy działo.
Niech to się wszystko szybko ułoży!
Kocham <3
Nawet nie wiesz jak strasznie się cieszę, że wróciłaś z nowym sezonem.<3 Kocham to opowiadanie! Lou to straszny frajer. Zayn dobrze zrobił, że nic mu nie powiedział. Jestem strasznie, strasznie ciekawa co wymyśliłaś dalej i czekam na kolejne rozdziały.:* Kocham.<3
OdpowiedzUsuń