niedziela, 23 marca 2014

75. „Czuję, że za mało czasu nam tu zostało, by pozwolić sobie na to, by nie być razem.”

~ Zayn ~

To co usłyszeliśmy było totalną abstrakcją. Ona nie mogła odejść! Nie mogła zostawić nas wszystkich, swojego dziecka. Nie potrafiłem dopuścić do siebie tej wiadomości. Rozejrzałem się tępo.

 Zoey płakała w ramionach załamanego Niall’a, dokładnie tak jak Liam, w ramionach John’a. Jo wpatrywała się we mnie tępo, a z jej oczu leciały łzy. Styles opadł na krzesło i wlepił wzrok w podłogę. Przytuliłem Jo najmocniej jak tylko potrafiłem. Nikt nie wstydził się swojej reakcji, łez.

 Louis siedział bez ruchu, wciąż wpatrując się w swoje dziecko. Lekarz ciągle przy nim stał, widać było po nim, że chciałby powiedzieć coś jeszcze, ale nie wie co. nagle z Sali, gdzie umarła Ana, wybiegła pielęgniarka.

- doktorze! Szybko! – krzyknęła i wróciła z powrotem. Mężczyzna oprzytomniał i ruszył za nią.

Podszedłem do Louis’a. spojrzał na mnie zaszklonymi oczami. Objąłem go i spojrzałem na malucha. Był naprawdę śliczny i bardzo podobny do Any. Miał taki mały nosek, usta. to było niesamowite.

- panie Tomlinson! – niski głos lekarza zadźwięczał nam w uszach. Szturchnąłem przyjaciela, by się podniósł. Mężczyzna mówił wyjątkowo głośno i radośnie.

- to prawdziwy cud. Pańska żona jest niesamowicie silną kobietą.
- jest? – Lou wyszeptał niedowierzając

- owszem. Walczyła bardzo zawzięcie. Dzięki temu udało się ją odratować. – rzucił i uśmiechnął się do nas wszystkich. Poczułem jak ogromny kamień, głaz spada mi z serca. Odzyskałem swoją przyjaciółkę, swoją kochaną Anę. Louis stał jak wryty i tępo wpatrywał się w mężczyznę. Wstałem więc i pomogłem mu się ogarnąć. 


~ Louis ~

Nie mogłem w to uwierzyć. W jednej chwili ją straciłem, a teraz okazuję się, że była tak silna, że
 potrafiła zawalczyć. Spojrzałem na malucha. Wciąż nie odrywał ode mnie wzroku. Uniósł swoją malutką rączkę w moją stronę. Ucałowałem ją i wziąłem głęboki oddech. 

Lekarz zaprosił mnie do Sali. Kiedy wszedłem Ana leżała z zamkniętymi oczami. Ale jej klatka piersiowa unosiła się i opadała w wolnym tempie, co upewniało mnie w tym, że żyje. Odetchnąłem i podszedłem do łóżka.


Usiadłem i od razu, wolną ręką złapałem jej małą dłoń. Wpatrywałem się w jej piękną twarz. tak bardzo się cieszyłem, że jednak nas nie opuściła. Nachyliłem się nad nią i ucałowałem najpierw w czoło, później w policzki i usta. otworzyła powoli powieki i spojrzała na mnie swoimi ogromnymi oczami. Uśmiechnąłem się, co zrobiła i ona.

- zobacz, mamusia się obudziła. – wyszeptałem do małego i podałem go Anie. Jej zmęczona, blada twarz od razu rozpromieniła się, kiedy wzięła na ręce malucha.  Całowała jego malutkie rączki i muskała policzki.

- byłaś niesamowicie silna. Jestem z ciebie dumny. Bardzo dumny. – zacząłem, dotykając jej policzka. Spojrzała na mnie i posłała mi uśmiech.
- nie mogłam zostawić moich chłopców. – rzuciła cicho i wyciągnęła wolną rękę. Wtuliłem głowę miedzy jej piersiami, a główką małego.
- kocham cię słońce, najbardziej na świecie. – odrzekłem. Ułożyła dłoń na moich włosach i głaskała mnie powoli. Czułem jak wielki kamień spada mi z serca, czułem jak powoli znów staję się szczęśliwy. Uniosłem głowę i spojrzałem na dziewczynę i malucha. Teraz to moja rodzina. Najważniejsze i najukochańsze osoby w moim życiu. Ucałowałem małego w czółko i złapałem jego malutką rączkę w dłoń, w której niemalże zatonęła. – nigdy nie pozwolę wam odejść i obiecuję, że będziecie szczęśliwi.

- Loui.. przepraszam.. – zaczęła, ale nie pozwoliłem jej dokończyć, kłądąc palec na jej wargach.
- nie rozmawiajmy o tym teraz. Najważniejsze jest, ze żyjesz. I że w końcu mały się urodził i jest zdrowy. – uśmiechnąłem się. – no właśnie.. jak go nazwiemy?
- mam pewien pomysł. – uśmiechnęła się, a ja poczułem jak moje serce rośnie. Tak bardzo tęskniłem za jej pięknym uśmiechem.


***

Już dawno nie byłam tak bardzo szczęśliwa jak w tym momencie. Miałam przy sobie najważniejszych mężczyzn mojego życia i wszystko powoli się układało. Nie sądziłam, że będę musiała prawie stracić życie, by odzyskać mój świat, którym jest Louis. Znów mogłam się śmiać, znów czuć jego bliskość. Słyszeć jego cudowny głos i głupie żarty.

Właśnie śmiałam się z kolejnego żarciku Lou, kiedy do pokoju weszła reszta moich przyjaciół. Kiedy zobaczyłam ich twarze, uśmiechnęłam się szeroko. Stęskniłam się za nimi. Bałam się, że przez to co się ze mną działo nigdy już ich nie zobaczę. Dziewczyny uściskały mnie i wycałowały. I kiedy zaczęły bawić się i poznawać naszego synka, NIall, Harry, Zayn, Liam i John podeszli nieśmiało i przytulili mnie.

- jak dobrze, że wróciłaś. – Zayn wyszeptał mi do ucha, a ja pocałowałam go w policzek. 

Wszyscy rozsiedli się dookoła mojego łóżka i zaczęliśmy rozmawiać. Na początku wyczuwałam z ich strony zakłopotanie, jednak po paru minutach wszystko wróciło do normy.

- no to jak nazwiecie małego Tomlinsona? – zagadnął Niall ze swoim sławnym już uśmieszkiem. Spojrzeliśmy na siebie w tym samym momencie i Louis wyszczerzył się, pokazując swoje białe zęby.
- może ty im powiedz. – rzucił, łapiąc mnie za rękę.

- no więc dobrze. – wzięłam małego na ręce i odwróciłam go przodem do wszystkich – poznajcie Frank’a Zayn’a Tomlinsona – wyszczerzyłam się. wszyscy zaczęli bić brawa. Spojrzałam na mulata. Jego oczy zaszkliły się. chwilę potem najnormalniej w świecie rozpłakał się, co starał się ukryć w ramionach Jo. Machnięciem ręki przywołałam go do siebie. Kiedy do mnie podszedł, przytuliłam go mocno i wycałowałam. Przytulił się również z Louis’em. Kiedy odwrócił się ponownie w moją stronę, wręczyłam mu małego Frank’a.

- ale ja.. nie chce mu zrobić krzywdy.. jest taki malutki. – rzucił cicho
- przestań. – uśmiechnęłam się do niego.

Zayn stał wpatrzony w maleństwo, jak w obrazek.  Jego oczy świeciły, a na twarzy malował się coraz szerszy uśmiech. 


---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

mam nadzieję, że tym rozdziałem wynagrodziłam ten wszechstronny bulwers :D ostatni raz już tak poszalałam. obiecuję xD
Kocham Was ;*
buziaki!

74. „You took my breath but I survived. I don't know how but I don't even care.”

Mijały dni, mijały miesiące, a sytuacja z ojcem mojego dziecka kompletnie się nie zmieniała. Nie chciałam już nawet wymawiać jego imienia. W pierwszych dniach po rozstaniu wciąż miałam nadzieję, że się odezwie. Ja osobiście bałam się zrobić jakiś krok. Bałam się, że mnie odrzuci. Wciąż powtarzałam sobie, że jeśli mu na mnie zależy i jeśli mi wybaczy, jeśli w ogóle zechce wysłuchać mojej wersji wydarzeń, na pewno się odezwie. Niestety, pomyliłam się.


 Zbliżał się termin, kiedy na świecie ma się pojawić nowy maluch, a ja czułam się coraz gorzej. Ponieważ wciąż siedziałam w domu, postanowiłam zrobić sobie mały spacer do chłopaków. Wiedziałam, że nie zastanę tam Louis’a, więc spakowałam plecak i spokojnym krokiem wyszłam z domu. Ponieważ dziś miałam mieć kolejne badania, a nie chciałam być na nich sama, wymyśliłam, że zaciągnę na nie któregoś z moich przyjaciół.  

Stanęłam przed ich domem i wzięłam głęboki oddech. Przypomniały mi się wszystkie piękne chwile, wszystkie momenty zamknięte w murach tego budynku i w moim sercu.  Zapukałam, ale kiedy nikt mi nie otworzył, postanowiłam sama się obsłużyć.

Kiedy weszłam, pożałowała, że zachowałam się tak niekulturalnie. Na kanapie siedział Liam i John, których przyłapałam na ukradkowych pocałunkach. 

Uśmiechnęłam się do siebie i spróbowałam wycofać się po cichu. Niestety nie udało mi się. ponieważ podłoga chłopaków skrzypiała, a ja ważyłam swoje, zakochańce wszystko usłyszeli i odwrócili głowy w moją stronę. Obydwaj się zarumienili, a ja posłałam im sympatyczny uśmiech.

- przepraszam. Pukałam, ale nie otwieraliście. – wyszczerzyłam się. weszłam głębiej, kiedy Liam zaprosił mnie gestem.
- siadaj, może chcesz coś zjeść? – rzucił brunet, kiedy opadłam na kanapę, obok John’a, który wciąż miał zaczerwienione policzki
- myślisz, że skoro wyglądam jak wielki pączuch chcę wciąż coś jeść? – rzuciłam do przyjaciela, udając pretensję w głowie – ale chętnie bym coś wszamała – wyszczerzyłam się do niego i wróciłam wzrokiem na chłopaka siedzącego obok mnie. wciąż przyglądał się mojemu brzuchowi.

- ślicznie wyglądasz w ciąży – uśmiechnął się do mnie
- a dziękuję, chociaż ja uważam zupełnie co innego. Jak chcesz, możesz dotknąć – wyszczerzyłam się do bruneta. Widać było po jego minie, że naprawdę tego chciał. Z przejęciem ułożył dłoń na moim brzuchu. Kiedy poczuł kopnięcie, zauważyłam, że jego oczy zaświeciły się.

- wujek! Chodź zobaczyć jak maleństwo szaleje – zawołałam przyjaciela. Liam wybiegł z kuchni, trzymając w jednej ręce widelec, a w drugiej kubek. Z przejęciem podszedł do mnie i przekładając naczynie do drugiej ręki, dotknął mojego brzucha. To naprawdę urocze jak oni się tym wszystkim zachwycali, jak się cieszyli. Wiedziałam, że moje dziecko jeśli nie ojca, to wujków i ciotki będzie miało najlepszych na świecie.

Po trzecim talerzu kanapek, stwierdziłam, że już na pewno się najadłam. W końcu do domu wrócili wszyscy jego mieszkańcy i wtedy dopiero spytałam o to, kto miałby ochotę pójść ze mną na badania. Zgłosili się oczywiście wszyscy. Zabraliśmy się wiec wielkim samochodem Liam’a, który już wcale nie był taki wielki. Przecież ja i mój brzuch zajmowaliśmy połowę miejsca.


To czego dowiedziałam się od lekarza, całkowicie mnie załamało.

- ale panie doktorze! Przez całą ciąże wszystko było okej.. jak to możliwe, że nagle jest zagrożona? – rzuciłam wściekłym tonem. Miałam ochotę rzucić się z paznokciami na tego zarozumiałego mężczyznę. Całe szczęście Zayn siedział obok i trzymał mnie za rękę.
- ja rozumiem państwa zdenerwowanie. Proszę być jednak dobrej myśli. To są jedynie podejrzenia. Państwa dziecku na pewno nic poważnego nie grozi. – słysząc te słowa, poczułam jak w środku eksploduję. Co za niepoważny gość! Najpierw mnie straszy, a teraz nagle „nic nie grozi”. Przez te emocje, nie zarejestrowałam wszystkich słów lekarza. Dopiero kiedy odezwał się mulat, uświadomiłam sobie co zostało powiedziane.

- ja jestem przyjacielem. – rzucił, patrząc na lekarza. Ten zlustrował go jedynie wzrokiem i wzruszył ramionami.
- państwa stan cywilny naprawdę mnie nie interesuję.
- to nie moje dziecko, lepiej? – stwierdził Zayn, a ja wyczułam w jego głosie jak zaczyna się denerwować. W końcu „otrzeźwiałam” i ścisnęłam rękę mulata. Zrozumiał o co mi chodzi i dziękując wątpliwie miłemu lekarzowi, wyszliśmy z gabinetu.

To prawda, że przez ostatnie dni nie cieszyłam się zbyt dobrym samopoczuciem, ale nie sądziłam, że to może oznaczać zagrożoną ciążę. No do cholery! Co jeszcze?! Najpierw utrata Louis’a, a teraz to? Ja tego wszystkiego nie przeżyję..

Złapałam się za głowę i opadłam bezwiednie, widząc przed oczami jedynie ciemność.


***



~ Zayn ~

Przeraziłem się, widząc jak Ana opada bezwiednie na podłogę. Szybko ją podniosłem i usadziłem na krześle.

- An! – krzyczałem, poklepując ją po policzkach. bez żadnego odzewu. Chłopaki, Jo i Zoey podbiegli chwilę potem, byli tak samo przerażeni co ja. – zawołajcie lekarza!
Jedynym trzeźwo myślącym w tej sytuacji był John, który od razu wykonał moje polecenie. Po paru minutach, które były dla mnie jak wieczność, przybył lekarz i pielęgniarka. Zabrali gdzieś Anę, a nam nie pozwolili nawet pójść za sobą.

- kurwa, co się stało? – rzucił Harry
- nie wiem, zemdlała.. nawet nie zauważyłem kiedy..- stwierdziłem, chodząc w tą i z powrotem.
- a co w ogóle powiedział wam lekarz? – spytał Liam. Wtedy właśnie uświadomiłem sobie co się mogło stać. Od paru dni Ana wyglądała na bardzo zmęczoną. Nie czuła się najlepiej, a jak się okazało wszystko przez to, że ciąża jest zagrożona.

- Zayn? – usłyszałem cichy głos Jo
- ciąża jest zagrożona.. – rzuciłem na jednym wydechu. Wszyscy oniemieli. Jakby zabrakło im powietrza. Dziewczyny zakryły usta dłońmi, a chłopaki zrobili wielkie oczy.


Po paru godzinach, w końcu udało mi się złapać jakiegoś lekarza, który wiedziałby coś więcej. Wypytałem go o wszystko i to czego się dowiedziałem sprawiło, że przez chwilę straciłem oddech. Okazało się bowiem, że Anie odeszły wody, trochę za wcześnie ale podobno to nie jest najgorsze. Najgorsze jest bowiem to, że jeżeli poród przebiegnie dobrze, ona może tego nie przeżyć.

Walnąłem z całej siły w kremową ścianę z dykty. Oparłem się czołem i odetchnąłem ciężko. Dlaczego ona wciąż musi cierpieć? Dlaczego wciąż coś staje jej na drodze do szczęścia?!

Nie wytrzymałem i zabrawszy kluczyki od samochodu, zdezorientowanemu Liam’owi, wybiegłem ze szpitala. Nie zważałem nawet na nawoływania zdziwionych przyjaciół. Wiedziałem dobrze co muszę teraz zrobić. Dosyć tego wszystkiego! Nie mogę pozwolić, by to wszystko się tak skończyło.

Wysiadłem pod ogromnym, białym domem i zatrzaskując drzwi od samochodu, pewnym krokiem ruszyłem w stronę drzwi. Bez żadnych ceregieli, zacząłem się dobijać.

- co jest? – otworzył mi zszokowany Louis
- pakuj dupsko w troki! Jedziesz ze mną! – krzyknąłem, łapiąc go za rękę i wyciągając z domu
- możesz mi łaskawie powiedzieć o co chodzi? – spytał rozdrażnionym głosem, kiedy starałem się wepchnąć go do samochodu. Kiedy zasiadłem na swoim miejscu, oparłem dłonie o kierownicę i odetchnąłem. Musiałem się  uspokoić, by wytłumaczyć wszystko temu tępakowi.

- to jest twoja jedyna szansa Tomlinson! Nie możesz pozwolić jej odejść! Dobrze wiem, że kochasz ją jak nikogo innego! – krzyczałem, po opowiedzeniu mu całej historii. Siedział bez ruchy i wpatrywał się we mnie tępym wzrokiem.
- jedź kurwa! – usłyszałem jego stanowcze słowa. Ucieszyłem się w duchu, że nie dyskutował, że zareagował tak jak właściwie powinien.

Kiedy wbiegliśmy do szpitala, minęliśmy zszokowanych przyjaciół i od razu skierowaliśmy się do gabinetu lekarza, który mógł nam pomóc. Stwierdziłem, że to Louis sam powinien teraz działać.


~ Louis ~

Udało mi się dowiedzieć, gdzie obecnie znajduję się Ana. Wbiegłem do Sali, a tam okazało się, że już zaczęła rodzić. Nie zważając na pielęgniarki, podbiegłem do jej łóżka i chwyciłem za jej zimną, małą dłoń. Wciąż była nieprzytomna. Czułem jak moje serce wali z taką mocą, że mogłoby zaraz wyskoczyć mi z piersi. Tak cholernie się o nią bałem. O nią i o nasze maleństwo. 


Po dowiedzeniu się, że to ja jestem ojcem, lekarz pozwolił mi zostać z Aną. Nie mogłem puścić jej ręki. Ściskałem ją z nadzieją, że zaraz się przebudzi i obdarzy mnie swoim cudownym uśmiechem. Niestety tak się nie stało. Poród zaczął się już na dobre, a ja nie wiedziałem gdzie podziać oczy. Nie miałem pojęcia co robić. Tak bardzo chciałem pomóc, a byłem tak cholernie bezradny!

- Ana, kochanie.. walcz, proszę.. przepraszam, że cię zawiodłem. Przepraszam cię za wszystko..- zacząłem do niej mówić, nie mogłem wytrzymać swojej niemocy – nie zostawiaj mnie, nie zostawiaj nas. Kocham cię! Kocham najmocniej na świecie. nigdy nie przestałem i nie przestanę. Wiem, że nawaliłem.. wiem.. – poczułem jak po moich policzkach spływają łzy, jednak ja usilnie starałem się nie rozpłakać. – jeśli mnie słyszysz.. proszę, nie poddawaj się..
Nagle poczułem jak małe palce dziewczyny zaciskają się delikatnie na mojej dłoni. Spojrzałem na jej twarz. miała lekko uchylone powieki.

- Loui.. – wyszeptała, a ja poczułem jakby coś ściskało moje serce. Nachyliłem się nad jej ręką i ucałowałem jej zewnętrzną stronę. – przepraszam.. -  z jej ust wydobywały się pojedyncze słowa, wypowiadane z ogromnym trudem – przepraszam za wszystko.. cieszę się, że tu jesteś. cieszę się, że w ostatnich minutach mojego życia, mam możliwość ujrzeć najważniejszą osobę.. – przełknęła ślinę, starając się usilnie mówić dalej – osobę w moim życiu.. Louis, kocham cię.. kocham tak bardzo mocno.. – kiedy to wyszeptała, z jej pięknych oczu popłynęły łzy. Nie mogłem tego wytrzymać. Ścisnąłem jej dłoń i ucałowałem w czoło. Nagle usłyszałem jej krzyk. Widziałem jak bardzo cierpiała, próbując urodzić nasze dziecko. Widziałem jak powoli żegna się z tym światem. Odchodziła na moich oczach, a ja nie mogłem nic zrobić! Kompletnie nic!

 - Lou.. – wyszeptała, kiedy opanowała ból.. – obiecaj mi coś..
- wszystko kochanie. – rzekłem, nachylając się nad jej twarzą.
- zaopiekuj się dzieckiem. Kochaj je. Kiedy mnie zabraknie..
- nie mów tak!  - przerwałem jej – razem je wychowamy, nie ma innej możliwości. – mówiłem płaczliwym już, głosem.
- Louis.. obiecaj mi. – ścisnęła delikatnie moją dłoń.
- obiecuję..
- kocham cię. Byłeś dla mnie wszystkim.. teraz mogę odejść w spokoju. – wyszeptała i odwracając głowę, zamknęła oczy. Usłyszałem ciągły sygnał aparatury, do której była podłączona. Zostałem siłą wyprowadzony z Sali.

- nie macie prawa! Wpuśćcie mnie tam! – krzyczałem, szarpiąc się z lekarzem. Niestety, moje próby powrotu do Any spełzły na niczym. Kiedy pojawiłem się na holu, moim przyjaciele od razu mnie otoczyli. Wypytywali mnie o wszystko, a ja nie miałem nawet siły, by odpowiadać. Uderzyłem z całej siły w pobliską ścianę i krzyknąłem.

- KURWA MAĆ!
- Tomlinson, mów co się stało! – Zayn szarpnął mnie za ramię
- tak bardzo spierdoliłem! Tak cholernie bardzo! – krzyczałem, czując napływające do moich oczu łzy – ona umiera..
- co?! – wszyscy krzyknęli, jak gdyby jednym głosem. Nie zarejestrowałem co się później działo, co mówili. W głowie miałem ostatnie miesiące, moje cholernie szczeniackie zachowanie. przecież ja ją tracę.. nie zdążyłem nawet udowodnić jej jak bardzo żałuję i jak mocno ją kocham.

Nagle usłyszałem swoje nazwisko. Kiedy podniosłem głowę, pielęgniarka w starszym wieku stała przede mną, trzymając na rękach małą istotkę.

- bardzo panu gratuluję, to chłopiec. – uśmiechnęła się sympatycznie i wręczyła mi dziecko, owinięte w biały materiał.

Kiedy wziąłem go na ręce i przeszył mnie wzrokiem, poczułem ciarki przechodzące przez całe moje ciało. Miał ogromne, brązowe oczy i śliczną twarz. był niesamowity. Nie miałem pojęcia, że trzymając na rękach swojego syna, będę tak cholernie dumny. Delikatnie pogłaskałem jego łysą główkę i uśmiechnąłem się.

- panie Tomlinson. – z zachwytów wyrwał mnie głos lekarza. Spojrzałem na niego, ale jego wyraz twarzy był przerażający. Tylko nie to..
- przykro mi. – wyszeptał – robiliśmy wszystko.

Poczułem jak powoli osuwam się na pobliskie krzesło. Wciąż trzymałem mojego synka, jednak teraz zbliżyłem go do siebie jeszcze bardziej. Spojrzałem na jego twarzyczkę. Był tak podobny do Any..

- ona nie mogła odejść.. nie mogła nas zostawić.. nie.. – szeptałem, nie odrywając wzroku od mojego dziecka. 


sobota, 22 marca 2014

73. „W letargu tym mijają dni, nadzieja już opada z sił.”



Po paru dniach spędzonych w szpitalu, nadszedł w końcu ten, na który czekałam najbardziej. Po wzięciu wypisu i swoich rzecz – to znaczy sukni ślubnej i kosmetyków, przebrałam się w ciuchy, które przywiozła mi parę dni wcześniej Zoey. Okazało się, że chłopaki mają mnóstwo spraw, jakiś wywiad i nagranie, więc nie mogli po mnie przyjechać. Wyszłam przed budynek szpitala, gdzie czekała na mnie jak zwykle uśmiechnięta Jo.

- hej – rzuciła i ucałowała mnie w policzek. – no to idziemy? – przytaknęłam głową i ruszyłam bez słowa za dziewczyną. W rękach wciąż kurczowo trzymałam moją suknie ślubną. Po drodze do samochodu, mijałyśmy ogromne kontenery na śmieci. Podeszłam do jednego z nich i spojrzałam na trzymaną przeze mnie sukienkę. Spłynęło na nią parę moich łez. Wzięłam głęboki oddech i zaciskając wargi, wrzuciłam ją do śmietnika. Zmrużyłam oczy i szybkim krokiem wróciłam do Jo.

- wszystko okej? – wyszeptała, obejmując mnie ramieniem.
- tak..- odpowiedziałam. Ale nie wytrzymałam. Znowu łzy, te cholerne, słone łzy! Jak dobrze było, kiedy nie potrafiłam płakać!
Blondynka pomogła mi wsiąść do samochodu i ruszyłyśmy.

Kiedy weszłam do środka, rozejrzałam się dookoła. Tak jakby stanął czas. W moim mieszkaniu był totalny burdel. Weszłam do salonu i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to koszulka Louis’a, leżąca pod kanapą. Podniosłam ją powoli i siadając, zaciągnęłam się jego zapachem. Jak mogłam tak spieprzyć nasze życie. Jak mogłam pozwolić sobie na stratę najważniejszej osoby w moim życiu. Tak bardzo pragnęłam rzucić wszystko i wtulić się w jego ramiona. Znów poczuć jego niesamowity zapach i usłyszeć, że wszystko będzie dobrze.


***

Nadszedł wieczór, a ja wciąż siedziałam w tym samym miejscu. Na podłodze, opierając się o kanapę i nie wypuszczając z rąk koszulki Lou. Wpatrywałam się tępo w wyłączony telewizor, raz na jakiś czas czując delikatne poruszanie małego. Położyłam dłoń na brzuchu i odetchnęłam ciężko.

- przepraszam.. przepraszam, że już na wstępie spieprzyłam twoje życie.. – wyszeptałam, kierując słowa do dziecka. W tamtym momencie wpadł mi do głowy bardzo głupi pomysł. Ale szybko pozbyłam się tych chorych myśli. Przecież nie mogę ze sobą skończyć,  mając w sobie tę małą istotkę.


~ Louis ~

Nie potrafiłem wytrzymać w domu ani minuty. Wciąż kręciłem się po pokojach. Nie potrafiłem odmówić sobie ciągłego wchodzenia do jednego z nich. Jednego z najważniejszych. Pokoju, który miał być pokojem naszego dziecka. Przecież razem z Zayn’em tak ładnie go przygotowaliśmy. Za każdym razem, widząc małe łóżeczko, obrazki na ścianach nie mogłem powstrzymać się od płaczu. Wiem, że to cholernie niemęskie, ale kurwa nie mogłem wytrzymać! Nie potrafiłem dusić w sobie takiej ilości uczuć, żalu i miłości.

Któregoś dnia w końcu nie wytrzymałem. Spiąłem się w sobie i wyszedłem z domu. Muszę z nią porozmawiać. Muszę ją chociaż zobaczyć. Pragnąłem dotknąć jej brzucha i poczuć istnienie naszego cudownego dziecka. Z nadzieją wszedłem do bloku, gdzie mieszka Ana. Wejście po schodach zajęło mi mnóstwo czasu, bo wciąż albo się rozmyślałem, albo znów dostawałem kopa do działania.

Stanąłem pod jej drzwiami i uniosłem rękę by zapukać. Jednak jakaś siła mnie powstrzymała i zawahałem się. spojrzałem na drewniane drzwi i odetchnąłem cicho.

- nie, nie potrafię..


***

Kolejne dni były mniej dołujące, bo moi przyjaciele nie pozwalali na to bym zostawała sama. Miałam wrażenie, że oni sądzą, że mogłabym sobie coś zrobić. To śmieszne, choć urocze. Przecież ja nie jestem aż taka głupia. Najczęściej odwiedzał mnie Zayn. To anioł nie człowiek, ale ileż można to powtarzać. Jak tylko pozwolił mu na to czas, przychodził do mnie rano, a wychodził dopiero kiedy usnęłam.

Paul stwierdził, że nie jestem mu na razie potrzebna, więc dostałam mały urlop. Miałam wrażenie, że boi się reakcji mediów na ten cały kryzys związany ze mną i Louis’em. Bo przecież dziennikarze zawsze wszystkiego się dowiedzą i mogą zrobić z tego cholerną sensację.


Z każdym dniem mój maluch rósł coraz bardziej, a ja czułam się coraz większa.

- boże, wyglądam jak zmutowana dynia.. – stwierdziłam, przeglądając się w lustrze. W odpowiedzi usłyszałam jedynie śmiech Jo i Zoey.
- przesadzasz. Wyglądasz pięknie – rzucił Zayn, wchodząc do pokoju i witając się ze wszystkimi.
- tak się mówi. A będzie jeszcze gorzej. – zbliżyłam się do lustra i przejrzałam się.
- chodźmy więc! – rzuciła entuzjastycznie Zo
- niby gdzie? – spojrzałam na przyjaciół w odbiciu lustrzanym
- na sesję!
- co? – uniosłam brew, odwracając głowę do rudowłosej

- przecież nie możesz nie mieć żadnego zdjęcia z ciąży! Ubieraj się i chodźmy – uśmiechnęła się i pociągnęła mnie za sobą. 

Coraz częściej podziwiam jej nieustający radosny humor. Tak cholernie pasuje do Niall’a. czasem zachowują się identycznie.

 Jak się okazało, chłopaki zorganizowali małą sesję zdjęciową, dogadując się ze znajomym fotografem. Wcześniej nie byłam przekonana do tego pomysłu, jednak kiedy wszystko rozkręciło się na dobr, poczułam się naprawdę szczęśliwa. Byli wszyscy, jednak zabrakło Louis’a. nie dziwię mu się. na pewno się mnie brzydził, na pewno mnie nienawidził.

- Ana! – usłyszałam krzyk Zayn’a. spojrzałam na niego ze zdziwieniem
- skup się  - wyszczerzył się, układając z palców coś na wzór aparatu i zaczął latać po całym pomieszczeniu. Pokręciłam głową i wróciłam do normalnego świata.  


- i co myślicie? – spytał Joe, fotograf, pokazując nam zdjęcia w laptopie. 
- och! – wykrzyknęła Zo
- jakie piękne. Też bym mogła być w ciąży.. – rzuciła Jo
- wedle życzenia – Zayn wyszczerzył się do blondynki i zaczął całować ją po szyi.
- przestań! – dziewczyna próbowała się bronić, ale widać było, że robi to tylko i wyłącznie dlatego, że było jej przed wszystkimi głupio. Uśmiechnęłam się pod nosem i przyjrzałam się zdjęciom. Gdyby tylko Lou mógł je zobaczyć..

Nagle poczułam na swoim ramieniu czyjąś rękę. Odwróciłam głowę, a moim oczom ukazał się uśmiechnięty Liam. Odwzajemniłam gest.

- wiem, że to głupie pocieszenie, ale ja naprawdę wierzę, że wszystko będzie dobrze. – wyszeptał. Wtuliłam się w niego, nie potrafiąc się odezwać. Tak bardzo się cieszyłam, że ich mam. 


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

przepraszam, że tak krótko. mam nadzieję, że przynajmniej Wam się spodoba ;) same wiecie, że nie słynę z długich rozdziałów. :D ponieważ poszalałam i napisałam parę rozdziałów z wyprzedzeniem, możecie się spodziewać za niedługo kolejnego. no i oczywiście "rozkręcenia" akcji. ;) co myślicie o zdjęciu Any w ciąży? ;3
ps.: myślę, że ten drugi sezon nie będzie tak długi jak poprzedni. 
Kocham Was!
buziaki!

sobota, 15 marca 2014

72. „Wszystko co chce niebu dać, zamieniam w ogień.”

Kiedy się obudziłam i rozejrzałam dookoła, doznałam szoku. Wokół mojego łózka, na krzesłach, parapetach i czymś podobnym do szafki, porozkładani byli moi przyjaciele. Każdy z nich spał w przedziwnej, najwidoczniej najwygodniejszej pozycji. Uśmiechnęłam się do siebie. Oni wszyscy są tacy niesamowici i kochani. Został nawet John. Jak to dobrze, że mam szczęście co do przyjaciół. Niestety, co do miłości, jestem jedną wielką porażką.

Przypominając sobie o Louis’ie złapałam się za brzuch. Nasze dziecko chyba również pomyślało o ojcu, bo w tym samym momencie poczułam jakby się poruszało. Powoli wstałam z łózka i podeszłam do okna, wciąż trzymając się za brzuch. Z każdym tygodniem robił się coraz większy. Maleństwo rosło i przygotowywało się do przywitania świata. Szkoda tylko, że nie pozna ojca.

Uchyliłam delikatnie okno i zaciągnęłam się świeżym, porannym powietrzem. Wiosna to niesamowita pora roku, a ja od zawsze ją kochałam. Wiosną wszystko budzi się do życia, a ludzie od nowa się w sobie zakochują. Mnie niestety ten zaszczyt nie przypadł. Ja wszystko spieprzyłam. Zamiast spacerować alejkami kwitnącego parku, pod rękę ze swoim ukochanym, zamiast czuć jego dotyk na brzuchu i jego opiekuńczość, ja siedzę w szpitalu i użalam się nad swoim życiem. Tak bardzo mi go brakowało.

Podeszłam na palcach do śpiącego na ramieniu Jo, Zayn’a. nachyliłam się i spojrzałam na jego spokojną, piękną twarz. Tak cholernie mocno dziękuję Temu, który jest na górze, że zesłał mi takiego anioła. Ucałowałam go w czoło i powoli wsunęłam rękę do kieszeni jego kurtki. Poruszył się delikatnie, ale wciąż spał. Umiejętnie wyjęłam papierosa i znalazłam zapalniczkę. Już miałam się odwrócić kiedy poczułam na nadgarstku uścisk.

- nie ładnie. Mała złodziejka. – usłyszałam zaspany szept mulata. – nie powinnaś palić.
- coś ty taki czujny. – uśmiechnęłam się.
- oddawaj – wyszczerzył się do mnie, wyciągając rękę. Rzeczywiście, chwila słabości i jednym gestem zaszkodziłabym dziecku. Posłusznie zrobiłam to o co mnie prosił i odwróciłam się do okna.

- ja wiem, że nie powinnam.. ale nie mam co ze sobą zrobić.. nie wiem co zrobić z życiem.. nie wiem jak przestać myśleć o Lou. Nie wiem jak zapomnieć..
- słuchaj Ana.. – zaczął Zayn, wstając powoli, by nie zbudzić swojej Jo. – moim zdaniem nie powinnaś o nim zapominać. Powinnaś walczyć o to uczucie jak najdłużej się da. – podszedł do mnie i objął mnie w pasie – jesteście dla siebie stworzeni. Przezwyciężyliście tyle problemów.
- ale Zayn, on powiedział, że już nic nie ma sensu.. – szepnęłam łamiącym się głosem – nie ma dla nas wspólnej przyszłości..
- owszem jest. – poczułam jak chowa twarz w moich włosach i uśmiecha się, dotykając mojego brzucha – ono jest waszą przyszłością i sądzę, że to ono będzie „lekiem” na wszelkie problemy.
- szkoda, że Louis tak nie myśli.. szkoda, że go nie kocha..
- uwierz mi, że kocha i to najbardziej na świecie. tak jak i ciebie. – odwrócił mnie, tak, że teraz patrzyliśmy sobie w oczy – jest po prostu zagubiony, nie wie co ma myśleć. Musisz go zrozumieć. Ochłonie i wszystko wróci do normy. Obiecuję. – uśmiechnął się tak uroczo, jak tylko on potrafi i ucałował mnie w czoło.


~ Louis ~

Wszedłem do pustego domu. Nie rozglądając się nawet pobiegłem do pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Usiadłem na łóżku i schowałem twarz w dłoniach. Jak to się mogło w ogóle stać? Wciąż nie mogłem uwierzyć, że nie mam już Any. Ze już mnie nie kocha. Rozejrzałem się po pokoju, a do moich oczu napłynęły łzy. Wszystko tu przypominało mi o mojej ukochanej. Pogładziłem pościel, po czym ułożyłem się na plecach. Poczułem jej zapach. Ogarnęła mnie jeszcze większa rozpacz.

Nienawidziłem siebie i nienawidziłem jej, jednocześnie kochając ponad życie. Nie miałem pojęcia co myśleć, co robić. Bez niej czułem pustkę, czułem się jak totalny idiota, nie warty niczego. Bez niej nie widziałem sensu życia. Byłem po prostu jak dziecko we mgle. Potrzebowałem jej. Ale teraz to już nieważne. Ona dokonała wyboru. 

Po paru godzinach bezczynnego leżenia, spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i zamówiłem taksówkę. Pół godziny później wysiadałem przed ogromnym, nowo wybudowanym, białym domem. Wstrzymałem oddech i ruszyłem przed siebie. 
 kiedy wszedłem do środka, poczułem zapach farby. Oparłem się o drzwi i odchyliłem głowę, zaciskając wargi. Zamknąłem oczy i złapałem się za głowę. Kiedy w końcu odważyłem się je otworzyć, moim oczom ukazał się ogromny bukiet białych Gerberów, które przeznaczone były dla Any.


- przecież to miał być nasz dom.. to miało być nasze wspólne szczęście.. – szepnąłem do siebie i uderzyłem z całej siły w błękitną ścianę. Opadłem na podłogę i kładąc się na plecach spojrzałem zaszkolnymi oczami w sufit. - to nie może być prawda.. to nie może być koniec.. - powtarzałem wciąż, coraz bardziej zaciskając pięści. 

Kiedy wstałem, spojrzałem na ogromny szklany wazon, w którym stały kwiaty. Pod wpływem jednej chwili uderzyłem w niego pięścią. Rozbił się na drobniutkie kawałeczki, woda rozlała się po całym pomieszczeniu, a na białe płatki gerberów zaczęły spływać pojedyncze krople mojej krwi. 

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

przepraszam, że tak krótko! mam nadzieję, że Wam się spodoba ;)
Kocham!
buziaki!

czwartek, 13 marca 2014

71. „Druga szansa.”

Dotarła do parku. Wbiegła do niego i od razu skierowała się do małego jeziorka. Wcześniej śnieżnobiała suknia, teraz zrobiła się zielona i brudna od trawy i błota. Podwinęła dół i powoli weszła do okropnie zimnej wody. Z jej oczu płynęły rzewne łzy. Wstrzymała oddech i rozluźniła mięśnie.

- nic już nie ma sensu.. - powtórzyła słowa chłopaka, by po chwili zatopić się w lodowatej wodzie.”


W moich płucach powoli kończyło się powietrze. Ale nie starałam się ratować. Nie zależało mi. Po co, skoro i tak już wszystko skończone? Po co skoro nic nie ma sensu, a ja straciłam osobę, którą kochałam prawdziwie i ponad życie?

Nagle usłyszałam plusk i poczułam jak coś zakleszcza się na moim nadgarstku. Miałam zamknięte oczy, więc nie widziałam co się dzieje. Postanowiłam jednak poddać się temu, co ma być.

Poczułam jak wynurzam się z wody, a pod plecami mam stały ląd. Słyszałam krzyki, rumor, jakieś dziwne dźwięki. Jednak nie miałam wcale ochoty, by otwierać oczy. Ktoś ułożył dłonie na mojej klatce piersiowej i zaczął robić masaż serca. Kaszlnęłam, a z moich ust wypłynęła woda. Krzyki stawały się coraz wyraźniejsze.

- halo! Obudź się! otwórz oczy! – męski głos zadźwięczał mi w uszach. Przez chwilę miałam wrażenie, że to Louis, że zmienił zdanie. Że to wszystko co się zdarzyło było nieprawdą. Podniosłam powoli powieki. Nieznajomy mężczyzna pochylał się nade mną i starał się mi pomóc.

- okej! Obudziła się! – krzyknął w przestrzeń przed sobą, machając ręką. Złapałam się za głowę. Dopiero teraz poczułam, jak ból rozsadza mi mózg. Ktoś wziął  mnie na ręce i położył na czymś miękkim. W końcu udało mi się otworzyć oczy całkowicie. Okazało się, że zabierają mnie do karetki. Niedaleko jeziorka zebrała się masa ludzi, za pewne czekających na dalszą część atrakcji. Mężczyzna, który się nade mną pochylał to najprawdopodobniej ratownik. Kiedy wsadzono mnie do karetki ostre, jasne światło oślepiło moje oczy. Automatycznie je zamknęłam.


Po niedługim czasie znalazłam się w szpitalu. Zrobiono mi mnóstwo badań. W końcu zostałam na Sali sama, z własnymi myślami. Jednakże nie na długo. Do środka wszedł wysoki, postawny mężczyzna w białym fartuchu. Uśmiechnął się niemalże niewidocznie i podszedł do mojego łóżka.

- witam. Cieszę się, że jest pani przytomna. Mógłbym wiedzieć jak ma pani na imię? – mówił powolnym, usypiającym głosem.
- Ana Brooks. – wydukałam, a mężczyzna zapisał sobie moje dane.
- Pani Ano, kogo mam powiadomić, o pani pobycie tutaj? – spytał ponownie swoim powolnym, urzędowym tonem. Zastanowiłam się chwilę.
- Lou.. Zayn’a Malika. – poprawiłam się szybko. Lekarz przytaknął głową i poprosił mnie o numer do mulata. Podziękował za wszystko i ruszył do wyjścia. Nagle poczułam przeraźliwy ból brzucha.

Boże, dziecko.. kompletnie o nim zapomniałam!

- panie doktorze! – krzyknęłam
- tak?
- co z dzieckiem? – spytałam drżącym głosem, wciąż trzymając dłoń na brzuchu.
- proszę się nie denerwować. Wszystko jest w porządku. Dziecku nic się nie stało. Ale na przyszłość, bardzo proszę uważać. – stwierdził i skinąwszy delikatnie głową opuścił salę.

Opuściłam głowę na poduszkę i odetchnęłam. Nie wybaczyłabym sobie, gdybym ponownie straciła dziecko. W dodatku tylko i wyłącznie z mojej głupoty. Poczułam jak powoli robię się śpiąca. Odwróciłam głowę na bok, wciąż trzymając dłoń na brzuchu. Nawet nie zauważyłam kiedy odpłynęłam.


~ Zayn ~

Zasiadłem w ławce z Jo, ale miałem bardzo złe przeczucia. Przeprosiłem ją i wyszedłem z kościoła, kierując się małym korytarzem do budynku, gdzie mieli się przygotowywać moi przyjaciele. Po drodze spotkałem Zoey.

- Zo, gdzie Ana?
- w pokoju, Patty chciała z nią porozmawiać – odparła spokojnie
- co?! Patt tu jest?! – zdenerwowałem się, bo wiedziałam, że obecność tej dziewczyny nie wróży nic dobrego.
- no tak, ale coś nie tak? – zdziwiła się.
- nie, nie. – rzuciłem i ruszyłem szybkim krokiem przed siebie. Po drodze spotkałem Harry’ego. – stary, co jest?
- co za zdzira… - rzucił cicho,  opierając się o ścianę.
- o co chodzi?! – przez chwilę nie było z nim kontaktu, jednak kiedy nim potrząsnąłem opowiedział mi wszystko co się wydarzyło i wszystko co powiedziała Patty. – co kurwa?! Jak to ślubu nie będzie?! – krzyknąłem – gdzie jest Ana? Gdzie Louis? – lokowaty wzruszył ramionami. Zagarnąłem go i wbiegliśmy do pokoju, gdzie miała być Ana. Nie było jej. Sprawdziliśmy po drodze wszystkie inne pomieszczenia, łazienkę. Ani śladu brunetki. Wybiegliśmy na zewnątrz. Louis stał, oparty o budynek i wpatrywał się w przestrzeń przed sobą.

- Tomlinson! – krzyknąłem i podbiegłem do przyjaciela. – gdzie Ana?
- nie wiem i nie obchodzi mnie to. – stwierdził oschle.
- co się tutaj kurwa stało. – załamałem się, opuszczając ręce
- nie chcę o tym nawet myśleć. Wracam do domu. Powiadomcie gości. Cześć. – rzucił  Lou i machnął ręką.
- nigdzie nie idziesz! – złapałem go za nadgarstek – stary, czy ty nie rozumiesz, że to wszystko wina Patt?
- ona wykorzystała Anę – dodał Harry
- jakoś w to wątpię. Widziałem swoje. Ale to nieważne, już mnie to nie obchodzi. – odpowiedział brunet i wyrwawszy się z mojego uścisku ruszył przed siebie.

Stałem jak wryty, wciąż nie mogąc uwierzyć w to co się działo.

- nie obchodzi cię co się dzieje z Aną?! – krzyknąłem za nim. On jedynie machnął ręką, nawet się nie odwracając. – idź po chłopaków – zwróciłem się do Styles’a.

Parę minut później staliśmy w piątkę, a ja tłumaczyłem im co się mniej więcej stało. Nie chciałem zdradzać wszystkich szczegółów. Uważałem, że to Ana lub Lou powinni im o tym opowiedzieć.

- Liam, idźcie pogadać z księdzem i jakoś ogarnijcie gości – zwróciłem się do przyjaciela i John’a. – my pójdziemy jej poszukać. – stwierdziłem, zwracając się do reszty
- a co z dziewczynami? – spytał Niall
- my im powiemy – rzucił Liam.

Ruszyliśmy wraz z blondynem i Harry’m na poszukiwania. Byliśmy na wszystkich pobliskich ulicach, we wszystkich pobliskich knajpach i kawiarniach. Nikt nie widział Any. Robiło się coraz ciemniej. Opadłem na pobliską ławkę, chowając twarz w dłoniach. Byłem załamany i bezradny. Kompletnie nie wiedziałem gdzie jej szukać, a miałem straszne przeczucia.

- a może park? – rzucił nagle Niall. Spojrzałem na przyjaciela z zachwytem.
- idziemy! – zarządziłem i chwilę potem wchodziliśmy do pobliskiego parku. Przeszliśmy wszystkimi alejkami ale ani śladu brunetki. Nagle usłyszałem, że dzwoni mi telefon. Miałem nadzieję, że to ona. Że zdecydowała się odezwać. Spojrzałem na ekran. Nieznany numer. Wzruszyłem ramionami i odebrałem.

- dobry wieczór, czy pan Zayn Malik? – usłyszałem w słuchawce powolny, męski głos
- owszem, o co chodzi?
- czy zna pan Anę Brooks? – spytał, a moje serce od razu zaczęło szybciej bić.
- tak, ale kim pan jest? Co się stało? Gdzie jest Ana?
- jestem lekarzem prowadzącym. Pani Ana znajduję się u nas na oddziale..
- co?! – krzyknąłem a moi przyjaciele spojrzeli na mnie pytająco.
- spokojnie. Wszystko jest w porządku. Chciałem po prostu pana poinformować.
- w którym szpitalu? – dopytywałem, ruszając przed siebie i nie patrząc na chłopaków.
- w XX Hospital.- rzucił urzędowym tonem. Podziękowałem i pożegnałem się. Postanowiłem wrócić pod kościół i pożyczyć wóz od Liam’a. Po drodze wytłumaczyłem chłopakom kto dzwonił.

Kiedy w końcu dotarliśmy, okazało się, że Liam i John świetnie sobie poradzili i pod budynkiem zostali jedynie oni i dziewczyny.

- i co? – spytała zaniepokojona Zo
- Li, muszę pożyczyć twój samochód.
- ale co się stało?
- Ana jest w szpitalu! Dawaj kluczyki! – krzyknąłem, coraz bardziej zniecierpliwiony.
- dlaczego!?
- nie mam pojęcia! – ponagliłem przyjaciela gestem.
- jedziemy wszyscy! Właźcie. – stwierdził Payne. Na szczęście jego samochód był naprawdę pojemny. Przez całą drogę nie mogłem się uspokoić. Mimo, że lekarz zapewnił mnie, że z Aną wszystko okej, bałem się o nią. Przecież to taka krucha i delikatna istota. Poza tym była w ciąży. Co jeśli znów straciła dziecko? Przecież się załamie..

- to moja wina.. – Zoey powtarzała szeptem przez całą drogę.
- przestań kochanie. Niczym nie zawiniłaś! – pocieszał ją Niall
- ale gdybym ich samych nie zostawiła, na pewno nie doszłoby do tylu nieszczęść. A ślub by się odbył.. – mówiła coraz cichszym, płaczliwym głosem.



Wbiegliśmy całą grupą do szpitala. Kiedy tylko udało nam się dowiedzieć gdzie dokładnie znajduję się Ana, od razu podążyliśmy na dane piętro. Po drodze spotkaliśmy lekarza.

- kim państwo są? – odezwał się, a ja od razu rozpoznałem jego powolny głos.
- Malik, dzwoniono do mnie w sprawie Any – rzuciłem. Chwilę potem przy moim boku znalazła się Jo i złapała mnie za rękę. 
- ach, tak. – burknął i popatrzył na całą naszą grupę. – przykro mi ale na razie mogą do niej wejść maksymalnie dwie osoby.
- ja chcę! – rzuciła szybko Zo, wyrywając się z objęcia Niall’a.
- chodźmy razem. – uśmiechnąłem się. Ucałowałem Jo i chwytając rudowłosą za rękę, weszliśmy powoli do Sali gdzie znajdowała się Ana.

Brunetka spała słodko, z lekko uchylonymi wargami i dłonią na brzuchu. Uznałem, że jeśli śpi tak spokojnie, z dzieckiem musi być wszystko w porządku. Chwyciłem za krzesło i przystawiając je do łóżka, wskazałem Zo, by usiadła. Stanąłem za nią i wpatrywałem się w przyjaciółkę. Rudowłosa chwyciła ją za dłoń.

- An, tak bardzo przepraszam.. to moja wina.. – szeptała. Nie musiałem widzieć jej twarzy, by wiedzieć, że z jej oczu zaczynają płynąć łzy. Położyłem rękę na jej ramieniu.

Nie mam pojęcia ile tam siedzieliśmy, ale przez cały ten czas zastanawiałem się nad jedną kwestią. Czy zadzwonić do Louis’a? czy powiadomić go o tej całej sytuacji? Przecież zachował się jak ostatni drań, mówiąc, że Ona już go nie obchodzi. Nie zasłużył na jakiekolwiek informacje. 

Spojrzałem na śpiącą przyjaciółkę. Miała taką piękną, niewinną twarz. Tak dużo skrywała. Tyle cierpienia, tyle problemów. Dlaczego te najlepsze osoby muszą mieć najciężej w życiu? Na dodatek została praktycznie sama, a wielkimi krokami zbliża się moment, kiedy na świecie pojawi się nowa, mała istota. Jak ona sobie z tym poradzi?

- nigdy cię nie opuścimy mała. Możesz na nas liczyć. – szepnąłem, chwytając za jej dłoń. Poczułem jak ściska ją delikatnie, a jej powieki poruszają się. 


-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Witam ponownie!
Sama nie wiem co myśleć o tym rozdziale. Mam nadzieję, że Wam przypadnie do gustu. Obiecuję, że w następnych na pewno będzie się dużo działo. Z resztą - znacie mnie :D 
ps.: jak Wam się podoba nowy nagłówek?
Kocham Was!
buziaki! 

wtorek, 11 marca 2014

Część druga! Ogłoszenia.

Witajcie Kochane ;)

Cieszę się, że znów mogę pisać do Was o moim pierwszym "paringu" :D Już niedługo pojawi się pierwszy rozdział, drugiej części pierwotnych nanosekund ;) 

W zakładce "najważniejsi" trochę się pozmieniało, tak więc zapraszam do luknięcia. (tak, dziewczynę Zayn'a troszkę zmieniłam. Mam nadzieję, że Wam się spodoba.)

Postanowiłam, że może w tej części będę pisała perspektywami. Jak widać po moich innych blogach, chyba mi to lepiej wychodzi. xD 

Życzcie mi powodzenia i do zobaczenia niedługo! 

Kocham! <3.

Imagin. - Louis. vol. 2.

na życzenie Ann Horan.
mam nadzieję, że Cię nie zawiodłam! ;) 



Czekałam na lotnisku, wśród mnóstwa roześmianych i podnieconych fanek. Przechodziłam z nogi na nogę, nie mogąc się doczekać. Te minuty tak strasznie się przeciągają! Nagle usłyszałam piski i spojrzałam, w stronę drzwi, z których wychodzić miała cała ekipa One Direction. Kiedy tylko zobaczyłam roześmianego i roztrzepanego bruneta, poczułam jak moje serce rośnie, a na policzki wkradają się rumieńce. Nie zważając na nic i na nikogo, ruszyłam w stronę wchodzących, wymijając umiejętnie wszystkich ochroniarzy.

- Lou! – krzyknęłam, a do moich oczy zaczęły napływać łzy szczęścia
- [T.I]! – odkrzyknął i rzucając wszystko co trzymał w rękach, rozłożył ramiona, biegnąć w moją stronę. Rzuciłam się na niego, zapominając o otaczającym nas świecie. Zaczęłam obcałowywać całą jego twarz, aż w końcu dotarłam do jego słodkich ust. Spojrzeliśmy sobie w oczy, by w następnej sekundzie całować się namiętnie. W tamtym, tak bardzo szczęśliwym momencie, zapomniałam nawet o tym jak wyglądam i o tym ile prawdopodobnie ważę. Jak dobrze, że mój mężczyzna jest naprawdę silny. W końcu się ogarnęliśmy i zeskoczyłam z niego, witając się z resztą roześmianych chłopców. 

Odsunęłam się na bok i odczekałam te paręnaście minut, podczas, których chłopcy rozdawali autografy, robili sobie zdjęcia z fankami, lub po prostu się z nimi witali. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Tak bardzo za nim tęskniłam. Założyłam ręce na klatkę piersiową i rozglądając się, czekałam aż będą wolni. Całkowicie niechcący usłyszałam w tłumie rozmowę trzech, młodych dziewczyn.

- ty widziałaś jak ona wygląda?
- no masakra. Nie rozumiem w ogóle na co Louis poleciał. Przecież ona wygląda jak..
- jest dla niego za gruba. I strasznie brzydka. Niech on w końcu przejrzy na oczy! – stwierdziła ostatnia, a chwilę potem cała trójka zaczęła się szyderczo śmiać.

W tamtym momencie poczułam jak serce mi pęka. Z tej cholernej tęsknoty zapomniałam, że miałam się nie pokazywać. Zapomniałam jak bardzo bałam się reakcji Ich fanek. A teraz już wiem co o mnie myślą, co wcale mnie nie pociesza. Zacisnęłam pięści i ze spuszczoną głową wyszłam z budynku. Przez cały ten czas starałam się powstrzymać łzy, jednak kiedy znalazłam się na zewnątrz, a żaden z chłopaków ani ekipy mnie nie widzieli, odpaliłam papierosa. Kiedy zaciągnęłam się po raz pierwszy, nie wytrzymałam i rozpłakałam się. Ogromne krople łez kapały na moje białe trampki, a ja kucając, wpatrywałam się w chodnik.

- co się stało? – usłyszała sympatyczny głos Lou, stylistki chłopaków. Podniosłam twarz, ocierając resztki łez i uśmiechnęłam się do niej.
- wszystko w porządku. Jak im idzie? – wskazałam głową na wejście.
- właśnie idą – zaśmiała się i mimo, że nie wiedziała co się tak naprawdę dzieje, posłała mi pocieszający uśmiech. To niesamowita kobieta, od począku bardzo ją polubiłam.

Ujrzawszy nadchodzącego Louis’a, otarłam resztki rozmazanego makijażu, wyrzuciłam papierosa i przywołałam na twarz sztuczny uśmiech.


~*~

Leżeliśmy na puchatym dywanie i wpatrywaliśmy się w tańczące płomienie w kominku. Poczułam jego dłoń na swoim kolanie, która z każdą sekundą znajdowała się coraz wyżej. Zaczął składać na mojej szyi delikatne pocałunki swoimi gorącymi ustami. Wczuwałam się w każdy jego ruch, w każdy gest. Kiedy musnął mój dół lekko zadrżałam, ale uśmiechnęłam się, czując, że podąża dalej. Po tak długich rozłąkach  zawsze był taki delikatny, taki powolny i czuły. Jego pocałunki schodziły powoli na mój dekolt, a on sam znalazł się tuż nade mną. Dotknął mojego brzucha. Spojrzał na mnie i z uśmiechem podążył wargami, w jego stronę, po drodze kreśląc mokre ślady językiem. 

Kiedy jednak dotarł do mojego brzucha, mi przypomniały się nagle słowa dziewczyn z lotniska. Jeżeli tyle osób tak myśli, to musi coś w tym być. Zmrużyłam oczy i odepchnęłam Louis’a.

- co się dzieje? – zdziwił się, ponawiając próbę dostania się do mojego brzucha.
- nie Lou, nie mogę.. – wyszeptałam i odpychając go kolejny raz, usiadłam.
- nie chcesz? – spojrzał na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami, a ja czułam jak przechodzą mnie ciarki.
- bardzo chcę.. – rzuciłam cicho, odwracając wzrok w stronę kominka.
- no to o co chodzi? – usiadł naprzeciwko mnie i założył ręce na klatkę piersiową, w oczekującym geście.
- ja.. nie pasuję do ciebie. Ty jesteś wielką gwiazdą, ja jestem nikim. Ty masz mnóstwo fanów, a ja wciąż nie mogę poradzić sobie z ludźmi w mojej pracy.. – zaczęłam wyliczać.
- już ci coś na ten temat mówiłem. Przestań gadać głupoty mała. – uśmiechnął się i zbliżył się do mojej twarz. odwróciłam ją i zmrużyłam oczy. – czy na pewno tylko o to chodzi?
- nie..
- a więc? – uniósł palcem mój podbródek i ponownie przeszył mnie swoimi pięknymi ślepiami.
- nie pasujemy do siebie, bo ja.. ja jestem po prostu okropna..- uniósł brew pytająco – jestem brzydka, gruba i do niczego się nie nadaję. Ja naprawdę nie wiem dlaczego na mnie poleciałeś. Nie rozumiem co takiego ci się we mnie podoba. Jest milion pięknych i zgrabnych dziewczyn, a ja..
- a ty jesteś najpiękniejsza. – dokończył i uśmiechnął się do mnie – [T.I], dlaczego gadasz takie głupoty? Kocham cię najmocniej na świecie. dla mnie jesteś idealna. Kocham wszystko co z tobą związane. To.. – musnął moje usta – to – musnął moje ramiona i zszedł do dekoltu. Przez cały ten czas czułam, jak na moje ciało wkrada się gęsia skórka. – a to i to, kocham najbardziej. – wyszczerzył się, dotykając mojego brzucha i ud. – zrozum głupia, że jesteś cudowna i śliczna. I nie obchodzi mnie zdanie innych i ciebie tez nie powinno.

- Louis.. – nie dane mi było skończyć. Ułożył mnie na plecach i całując namiętnie, dotykał jednocześnie mojego brzucha.
- Kocham cię i te wszystkie małe rzeczy – uśmiechnął się. Zachichotałam orientując się, że przytoczył jedną z ich piosenek.
- ja ciebie też. – wyszeptałam
- jesteś idealna i cholernie mnie pociągasz. – rzucił cicho, zbliżając się do mojego ucha.  – tak jak nikt inny. – przygryzł płatek mojego ucha, a ja nie mogąc się powstrzymać, zaśmiałam się, czując łaskotki.  Spojrzał na mnie z udawanym wyrzutem, po czym sam zaczął się śmiać.

- jesteś niemożliwa – stwierdził po chwili.
- ale najszczęśliwsza na świecie. – dodałam, chwytając jego twarz w dłonie i wlepiając w niego swoje ciemne oczy.

- zapamiętaj sobie, że nikt inny się nie liczy. To ty jesteś moim całym, pięknym światem. – szepnął, po czym pocałował mnie namiętnie.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

nie wiem co Wy o tym sądzicie, ale ja osobiście lubię ten motyw. ;) 
Kocham Was!
buziaki!