„Jest taki moment, kiedy ból jest tak duży, że nie możesz oddychać. To
jest taki sprytny mechanizm. Myślę, że przećwiczony wielokrotnie przez naturę.
Dusisz się, instynktownie ratujesz się i zapominasz na chwilę o bólu. Boisz się
nawrotu bezdechu i dzięki temu możesz przeżyć.”
Straciłam wszystko. Najpierw rodziców, którzy zginęli w
wypadku. Później przyjaciół, którzy się ode mnie odwrócili. Byłam silna. Albo
przynajmniej starałam się zachować takie pozory. Jednak kiedy opuściła mnie
ostatnia osoba, na której zależało mi najbardziej, mój świat się załamał. Nie
wytrzymałam. Nigdy nie ciągnęło mnie do narkotyków, więc wybrałam podświadomie
inną drogę destrukcji. Zaczęłam brać
antydepresanty, które zawsze pomagały. Jednak na krótką metę. Nadchodziły
poranki, których nienawidziłam i wszystko zaczynało się od nowa. Musiałam się
obudzić, musiałam iść do pracy. Widzieć ludzi, którzy tak bardzo mnie wkurzali.
Wysłuchiwać ich narzekań, ich dąsania i pozornego cierpienia. Bo czymże jest
cierpienie fizyczne w porównaniu do psychicznego? Nie uważam siebie za
najważniejszą osobę na świecie. Nie uważam również, że inni ludzie maja mniejsze
problemy ode mnie. Sądzę nawet, że za czasów świetności ja również narzekałabym
na bolące plecy, czy kontuzję nogi. W gwoli ścisłości – pracuję w szkole tańca.
Kiedyś kochałam tańczyć, kochałam poddawać się temu uczuciu, które towarzyszyło
mi przy każdym ruchu, przy każdej usłyszanej nucie. Kiedy jednak straciłam
wszystkich, których kochałam moje życie i dalsza kariera straciły sens. Nie obchodziły
mnie występy, ani nauczanie, które mi zaproponowało. Nie mogłam jednak pozwolić
sobie na stratę pracy. Starałam się zachować pozory, jednak moja dusza i moje
serce cierpiały z każdym porankiem coraz bardziej. Kiedy nagle, całkowicie
niespodziewanie i całkowicie przypadkowo w moim życiu pojawił się On. A
wszystko co czułam do tamtej chwili, zmieniło się diametralnie.
~*~
Ten dzień był chyba jednym z tych najgorszych. Siedziałam
zamknięta w wielkim domu, który pozostał mi po rodzicach. Skulona, kiwałam się do przodu i do tyłu, a w tle
leciała muzyka. Oczywiście ta najbardziej dołująca. W takich momentach jak ten
nie ma się zazwyczaj ochoty na nic pozytywnego. Chwyciłam za pudełko z lekami i
po wzięciu garści tabletek wpatrywałam się w wyłączony ekran telewizora. Była
noc, a pogoda była cholernie brzydka. Z resztą niezmienna od paru dni.
Chyba po tylu latach brania antydepresantów kompletnie się
na nie uodporniłam. Postanowiłam więc skorzystać ze starego dobrego sposobu i
wyjść na spacer. Kiedy naprawdę nic mi nie pomagało, z ratunkiem przychodził
spacer. Narzuciłam na siebie bluzę i włożyłam ulubione trampki. Założyłam na
uszy słuchawki i wyszłam wolnym krokiem z domu.
Podążałam zaspanymi uliczkami
Londynu, a z nocnego nieba leciał na mnie rzęsisty i zimny deszcz. Ciarki
przeszywały całe moje ciało. Ale lubiłam to. W takich momentach deszcz był
niczym wyzwolenie. Kochałam jego zapach i zaciągałam się nim do granic
możliwości.
Wolnym krokiem dotarłam do Millennium Bridge. Podeszłam do
barierki i nachyliłam się, obserwując niespokojną taflę wody. Wszystko było
takie piękne, kuszące. Wzięłam głęboki wdech świeżego powietrza. Położyłam
dłonie na barierce, a w następnym momencie zwinnym ruchem zasiadłam na niej,
obserwując niespokojną Tamizę. Trzymałam się mocno, jednak w pewnym momencie
poczułam ogromną ochotę, by się puścić. Poczuć wolność. Wolność od wszelkich
problemów i dręczących myśli. Poczuć się jak ptak, który robi i lata gdzie
tylko zapragnie. Po raz kolejny wzięłam
głęboki wdech deszczowego powietrza i rozluźniłam dłonie, które wcześniej
kurczowo trzymały barierkę.
- co ty robisz? – usłyszałam za sobą zachrypnięty, męski głos. Nie odwróciłam się. pomyślałam, że
jeśli się nie odezwę, nieznajomy da mi spokój.
- pomóc ci? – nie dawał za wygraną.
- nie, dziękuję. – odrzekła powoli, odwracając głowę. Był
coraz bliżej mnie, stojąc z wyciągniętą dłonią.
- daj mi rękę. – uśmiechnął się delikatnie i starał się
podejść bliżej.
- nie. Zostaw mnie. – odrzekłam i odwróciłam głowę w stronę
rzeki. Stanęłam na najniższej barierce i wciąż jej trzymając, odchyliłam się.
- nie skacz. – rzucił szybko, jednak cicho.
- skąd wiesz co chce zrobić? – zaśmiałam się, ale czułam jak
łzy napływają mi do oczu.
- to nie było trudne do odgadnięcia. Inni ludzie nie
podziwiają w ten sposób Tamizy. – rzekł z uśmiechem. – daj mi rękę.
Nie wiedziałam co robić. Bardzo chciałam skoczyć. Zobaczyć
jak to jest, gdy się leci. Jak to jest, nie mając już żadnych złych myśli. Nie
miałam nic do stracenia. Jednak kiedy
odwróciłam się ponownie w jego stronę, ujrzałam uśmiech pełen spokoju i szczerości.
To właśnie on przekonał mnie do zmiany decyzji. Odetchnęłam i podałam mu dłoń.
Pociągnął mnie jednym, szybkim ruchem. Czułam pod stopami twarde płyty
chodnika, ale nieznajomy wciąż mnie trzymał.
- już możesz mnie puścić. – wyszeptałam, spoglądając znacząco
na nasze ręce. Jego twarz oblał rumieniec i na chwilę zwrócił wzrok gdzieś w
przestrzeń. – żegnaj. – uśmiechnęłam się
i już miałam odejść, kiedy usłyszałam za plecami krzyk.
- poczekaj!
- na co? – zdziwiłam się, widząc jak chłopak podbiega.
- nie mogę zostawić cię samej.
- dlaczego? – uniosłam brew
- bo zrobisz jeszcze jakieś głupstwo, a wtedy nie będę mógł
ci pomóc. – rzucił poważnym tonem.
- nie zrobię. Nie wiem co mnie do tego skłoniło. Ale
dziękuję za troskę. – odrzekłam i pomachałam.
- mimo wszystko, wolę mieć pewność. – usłyszałam, a chwilę
potem szedł już obok mnie.
- jestem..
- nie. Bez imion. – przerwałam mu szybko
- dlaczego? – zdziwił się
- i tak się już więcej nie zobaczymy. A nie znając swoich
imion, łatwiej nam będzie się rozstać. – uśmiechnęłam się delikatnie. Wzruszył ramionami ze zdziwieniem, ale
posłuchał mnie.
Szliśmy w ciszy, w kierunku mojego domu. Mimo, że nie
rozmawialiśmy i nie znałam tego chłopaka, czułam się w jego towarzystwie bardzo
swobodnie, bezpiecznie. Może dlatego, że uratował mnie przed ogromnym życiowym
błędem? Sama nie wiem, ale jestem pewna, że będę mu za to wdzięczna.
Docierając pod mój dom, zwróciłam się w stronę nieznajomego.
- dziękuję. nie wiem czemu to zrobiłeś, ale dziękuję. –
uśmiechnęłam się.
- tutaj mieszkasz? – spojrzał na budynek.
- tak.
- na pewno? – spojrzał na mnie z podejrzeniem.
- nie mam powodu, by cię okłamywać. – zaśmiałam się cicho. –
dziękuję. – ucałowałam jego gorący policzek i odwracając się na pięcie,
ruszyłam w stronę drzwi.
Nie chciałam, by nasze pożegnanie trwało dłużej. Nie było
powodu. Wchodząc do pustego i ciemnego domu, zrzuciłam buty i od razu podążyłam
do łazienki. Przebrałam się i wślizgnęłam do zimnego łóżka. Czeka mnie kolejny,
nowy dzień. Kolejny znienawidzony przeze mnie poranek.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------
jak szaleć to po całości xD jak Wam się podobało? miałam nawet przez chwilę myśl, czy w dalekiej przyszłości nie zrobić z tego jakiegoś opowiadania. :D
Kocham Was!
buziaki!
świetny jak zawsze ;D
OdpowiedzUsuńSuper!!!
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej mnie zaskakujesz :D
Dominika.
GENIALNY! Te twoje przemyślenia mistrzowskie...
OdpowiedzUsuńJesteśmy za jeśli chodzi o kolejne opowiadanie w twoim wykonaniu <3
Dobrze, że Harry tamtędy przechodził, bo nie wiadomo, czy by nie było tragedii.
Przypomniał nam się "Titanic" aww... Takie romantyczne chwile. Oby było ich na świecie jak najwięcej.
Fajnie się zakończyło, zostaje taki mały niedosyt i nadzieja, że może kiedyś się jeszcze spotkają.
Pisz więcej imaginów po wychodzą ci perfekcyjnie... Ach... Masz wielki talent, tylko pozazdrościć.
Czekamy na kolejnego imagina i rozdział. Pozdrowionka :**
Sądzę, że bez żadnych krempacji możesz zakłądać bloga z kontynuacją tego imagina ponieważ bardzo mnie zainteresował i chciałabym wiedzieć jak dalej się to potoczy. ;)
OdpowiedzUsuńUwielbiam i ogólnie no... uwielbiam! :D
Buziaki! ;****
Ach właśnie, kiedy nowy rozdział? Już nie mogę się doczekać! ;c
Zapraszam na nowy rozdział, który właśnie się pojawił.
http://all-our-life.blogspot.com/
Dobrze, że Harry pojawił się w porę w odpowiednim miejscu :)
OdpowiedzUsuńboski imagin, świetnie wszystko opisujesz :*